niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 12.

Z jego objęć wyrwał mnie dzwonek. Pomyślałby kto, że tyle się wydarzyło przez jedną lekcje. Tylko, że taką jakby wolną lekcje. Co my teraz mamy? Chyba Historię Magii z Gryfonami. Cudownie czyli znowu lekcja z jakimiś włochaczami, dzikusami i innymi. Spojrzałam jeszcze raz na Toma ukradkiem i złapałam torbę. Poszłam sama w stronę klasy. Właściwie ciężko było mi pojąć po co mi ta cała historia. Co w tym takiego ciekawego? Czy nauczyciele tak sobie chcą nam utrudnić życie? No cóż, kolejne pytanie, a brak odpowiedzi. Gdy w końcu dotarłam pod salę, zamiast Gryfonów w ich szkarłatno - złotych barwach, Puchonów wesoło gawerzących. Ten widok trochę mnie zdziwił, gdyż dobrze pamiętałam, że ZAWSZE mieliśmy z Gryfonami ten przedmiot. Zresztą może i lepiej. Rozejrzałam się po twarzach. Każda była mi znajoma, jednak imiona mi w jakiś sposób umknęły. Rozpoznałam tam tylko tego przystojnego chłopaka, który jak się okazało ma na imię Jamie. Uroczo. Wiedziałam, że Cedrik zaraz dojdzie z Carmen, ale gdzie jest Elizabeth? Może w końcu udała się do pani Pomfrey. Przydałoby jej się, zwłaszcza, że byłam pewna obecności profesora Binnsa. Stanęłam przy oknie, patrząc na wzgórza Hogwartu i chmury, które leniwie poruszały się po niebie. Ile to jeszcze zostało do balu? Około czterech dni. Pomyśleć, że ten czas tak szybko zleciał. Równie szybko jak moje lata w Hogwarcie. W dalszym ciągu nie mogło do mnie dojść to, że już w tym roku mam zdawać SUM-y. A właśnie! Muszę się w końcu na nich skupić, a czasu nie za dużo mi zostało. W końcu nie chce skończyć, jako sprzedawczyni na Pokątnej. Z rozmyślań wybudził mnie spokojny oddech Jamie'go. Podszedł po cichu, i stanął obok mnie.
- Zastanawiasz się pewnie czemu, mamy z wami lekcje, prawda? - zapytał łagodnym tonem.
- Trochę - rzuciłam krótko po czym dopowiedziałam - Znalazłeś już kandydatkę na bal?
- Eh - westchnął - Nie ma innej, dziewczyny, której by mi się podobała. Oczywiście oprócz Ciebie. Jesteś wyjątkowa. Gdy się na Ciebie patrzy, ciężko jest oderwać wzrok. Dosłownie. I to nie jest tylko moje zdanie. Wielu chłopaków, starszych, młodszych, Gryfonów, Krukonów itd. do Ciebie wzdycha. Szkoda, że nie miałem, i nie mam okazji z tobą wcześniej porozmawiać.
- Też tak uważam - przytaknęłam trochę nieświadoma, tego co mówię - Będzie jeszcze pewnie dużo okazji, by pogadać, mówię Ci to. W końcu jeszcze dwa lata przed nami.
Chłopak wyraźnie się uśmiechnął. Postanowiłam odpowiedzieć mu tym samym. To był naprawdę miły widok, gdy się uśmiechał. Był taki uroczy kiedy ze mną rozmawiał. Nie wiedziałam czemu Cedrik i Tom tak go nazwali. W ogóle był jednym z nielicznych przykładów, posiadania wszystkich cech swego domu. Wiem, że był uczciwy. Czasem widziałam go, jak grał w Quidditcha na pozycji Ścigającego. Całkiem nieźle trzeba przyznać. Ale Cedrik gra od niego lepiej. W końcu trzeba być dobrym jeśli jest się Szukającym i Kapitanem drużyny. Nagle zrobiło mi się duszno jakoś. Ciemne kropki zsunęły mi się na oczy. Czułam jak powoli, odpadam na kolana. W pewnym momencie jakby zgasło światło. Nic już nie czułam.
*****
Obudziłam się w szpitalu. Wyjęłam rękę spod kołdry i przetarłam oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na stołku obok łóżka siedział Tom, w milczeniu mi się przyglądając.
- Gratuluje zdolności - rzucił nie odrywając ode mnie wzroku.
- Co się właściwie stało? - szepnęłam przykrywając się kołdrą, bardziej szczelnie. - Pamiętam tylko, to że stałam przy oknie, a potem zgasło światło.
- To też widziałem - odpowiedział po chwili Tom - Pani Pomfrey powiedziała, że doznałaś jakiegoś osłabnięcia. Niewiadome tylko, z jakiego powodu. Czy podczas rozmowy on, powiedział coś... coś co Cię zdenerwowało?
- Chyba, nie - odrzekłam - Tylko to, że duża liczba chłopaków, do mnie wzdycha. I że żałuje, że wcześniej mnie nie mógł poznać.
- Pochlebiał Ci - syknął Tom - Myślał, że będzie mógł zmienić Twoje zdanie na temat balu. I właściwie to chyba mu się udało.
- Nie mów tak - powiedziałam cicho - Nie zrobiłby tego
- Akurat - rzucił chłodno - Tak się stało, że to zrobił.
- Jest bardzo miły, nie zrobiłby tego - powiedziałam czując okropne uczucie w środku.
- Zauważyłaś to Brooke, że ja też mogę być miły? Też mógłbym Cię tak oczarować, mógłbym sprawić, że jadłabyś mi z ręki. Ale czy ja to wykorzystuje? No wykorzystuje? Mógłbym to zrobić, owszem. Ale nie na Tobie. Nie rozumiem tego pajaca. Jak można oczarowywać osobę która tak cholernie się podoba - powiedział podnosząc głos.
- Tom, proszę... nie mów tak - odpowiedziałam czując, że łzy napływają mi do oczu.
- A ty po prostu, mu we wszystko uwierzyłaś. Jak naiwne stworzonko - krzyknął - Nie myślałem, że jesteś taka.
- Jaka! - krzyknęłam płacząc.
- Naiwna, i słaba - zaakcentował. - Taka, jak on. Zresztą ciągnie swój do swego.
- NIe jestem słaba! - krzyknęłam ocierając łzy.
- Skądże - rzucił ze sarkazmem - Za to naiwna, jesteś.
- Tom nie mów tak -
- Prawda w oczy kole co? - krzyknął
- To nie jest prawda! - odkrzyknęłam równie głośno.
- Oczywiście. Przecież taka królewna, jak ty nie może mieć wad! Ty jesteś idealna. Przecież wszyscy naokoło są źli, ale Brooke- niczym anioł. Taka pomocna! - zaśmiał się.
- Skoro mam tyle wad to po co idziesz ze mną na bal?!Przecież, ktoś taki jak ty nie może iść z taką naiwną owieczką jak ja ! Podwyższ sobie poprzeczkę Riddle! - krzyknęłam próbując opanować, łzy, które bez oporu spadały na kołdrę.
- A może i było by lepiej! Tu idź sobie z tym pięknisiem, a ja znajdę sobie inną partnerkę!- wstał.
Widząc, że nie mogę się powstrzymać, od łez kontynuował.
- Wiesz, Campbell, lepiej będzie jak już sobie pójdę - rzucił wściekły.
- Od kiedy mówisz do mnie po nazwisku Tom!? - spojrzałam na niego zapłakana.
- Jak widać od teraz - powiedział nie poruszony moim płaczem - Przyjdziesz do mnie jeszcze i przyznasz mi rację. Zobaczysz.
- Nie będzie takiej potrzeby - rzuciłam
- No cóż, to do widzenia - odwrócił się i wyszedł tym samym zostawiając mnie samą.
- Tom proszę... nie..., odchodź - szepnęłam
Nie byłam w stanie opanować swych łez. Ilekroć, starałam się myśleć o czymś przyjemnym, przypominałam sobie o Tomie, i tym okrutnym zdarzeniu, które zaszło przed chwilą. Nie chciałam, żeby odszedł. Odchodząc, oszukał moją wyobraźnię. Nie potrafiłam odróżnić, w jego słowach prawdy, i tego co powiedział pod wpływem emocji. Usłyszałam kroki. Szybkim ruchem ręki otarłam łzy. Ujrzałam panią Pomfrey, idącą w mym kierunku. 
- Lepiej się panienka czuje? - zagaiła wesoło
- Tak, o wiele- odrzekłam poprawiając włosy. - Czyli mogę już wyjść?
- Właściwie to tak, ale jeśli się panienka znowu tak poczuje, to zostanie tu na dłużej - odpowiedziała sprzątając z mej szafki - Tylko teraz proszę prosto do Wielkiej Sali na obiad.
- Oczywiście - powiedziałam wkładając buty na nogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz