Drżąc, nie wiem czy ze szczęścia czy ze strachu, podniosłam ku niemu oczy. Patrzył na mnie jakby się uśmiechając. Ja również uśmiechnęłam się, ale bardziej zawstydzenie, niż promiennie. Czułam ulgę, jakby z całego ciała opadł mi wielki ciężar. Czyli to jednak, ja jestem tą dziewczyną. Miałam ochotę zacząć się cieszyć, jakoś powiedzieć mu, że za nim szaleję, że bez niego jest mi ciężko. Jednak zdałam sobie sprawę, że to chyba nie jest potrzebne. Przecież nie dawno co powiedziałam mu wszystko co leżało gdzieś tam we mnie czekając, żeby się wybić. Może to właśnie dodało mu odwagi? Nie myślałam wtedy trzeźwo, byłam po prostu szczęśliwa. Romantyczną chwilę przerwała Carmen podchodząc do mnie z rękami skrzyżowanymi.
- Mogłabym Cię tak jakby na chwilę poprosić na bok? - zapytała
Popatrzyłam w stronę Tom'a. Wyglądał jakby chciał powiedzieć, żebym poszła. Uśmiechnęłam się jeszcze raz w jego kierunku i poszłam za Carmen. Stanęła przy ścianie najbardziej oddalonej od ludzi. Nie wiedząc co robię usiadłam naprzeciwko niej. Nie wyglądała jakby miała się gniewać czy coś, tylko tak jak przed tym wydarzeniem. Wiedziałam jednak, że będzie coś ode mnie chciała. Jakieś zadanie do wykonania czy może coś innego. W każdym razie było to na pewno coś związanego z Cedrikiem, bądź z Elizabeth. Patrzyłam na nią z zaciekawieniem, lecz ona milczała. Po dłuższej chwili poprawiła swoje włosy.
- Nie będzie dzisiaj Eliksirów - powiedziała gładząc swe kruczoczarne włosy - Profesor Slughorn miał jakąś niezwykle ważną sprawę, do wykonania, więc nie liczyłabym na to, że zjawi się na kolacji. A tym bardziej na obiedzie.
- Aha - odpowiedziałam błądząc wzrokiem po ścianach - I będziemy tu siedzieć czy ktoś po nas przyjdzie?
- Raczej siedzieć. - rzuciła gładko - Reszta nauczycieli ma teraz swoje lekcje.
- Mhm - mruknęłam i wstałam - Tylko to chciałaś tak?
- Praktycznie tak - powiedziała
- Aha to fajnie - odrzekłam i odwróciłam się w kierunku innych uczniów, zamierzając iść do nich. A konkretniej do Toma. Jednakże dziewczyna znowu mi przeszkodziła.
- A tak na prawdę - zaczęła cofając mnie na miejsce w którym siedziałam - To chodziło mi o to czy to ty tak załatwiłaś Elizabeth?
- No proste, że ja - uśmiechnęłam się szyderczo - Trochę sobie już u mnie przegięła. Ale no spójrz... Wygląda tak jak wcześniej.
Odwróciłyśmy wzrok w jej kierunku. Zauważyła to, więc zrobiła jakąś takąś minę i odwróciła się w stronę innych Puchonek.
- Głos już jej ktoś przywrócił - powiedziała Carmen.
- Szkoda - rzuciłam - Było tak cicho, gdy się nie odzywała.
- Wiesz, ale teraz też się nie odzywa. - odrzekła Carmen - Trochę się Ciebie wystraszyła. Może już nie będzie flirtować z Tomem. I z Cedrikiem...
- Czemu do niego nie podejdziesz? - zapytałam - Przestało Ci już zależeć?
Carmen milczała. Nie patrzyła na mnie tak jak wcześniej w naszej rozmowie, tylko spuściła wzrok w dół.
- Nie mogę... Tak sobie teraz do niego podejść i przytulić prawda? - rzuciła zawstydzona
- Właśnie że możesz - odpowiedziałam - On by tego chciał.
- Ta jasne - odrzekła i odeszła w inną stronę.
Mój wzrok podążył za nią. Nie poszła w stronę Ślizgonek. Poszła w jego stronę. Jednak, stanęła kilka metrów przed nim i cała odwaga spełzła z niej. Cofnęła się trochę, widząc jednak Elizabeth stojącą nie daleko, podbiegła do niego i przytuliła go. Nie można było powiedzieć, że się zdziwił. Mimo to też ją przytulił, zupełnie jakby się nic nie stało. Eh, zakochani. W sumie to bardzo dobrze, że się tak skończyło. Mogli przecież nie odzywać się do siebie przez miesiące, a nawet lata. Wstałam i podeszłam do Toma. On również na nich patrzył.
- Dobra robota - powiedział patrząc na mnie. - Nie sądziłbym, że da się przekonać taką osobę jak Carmen.
- Tak, wiem. Ja też- odpowiedziałam - W ogóle nie wiem nawet jak to się stało.
- W każdym razie, pogodzeni - uśmiechnął się.
- Nawet nie widać, jakby się kłócili - rzuciłam - Właściwie to nie byli pokłóceni, tylko Carmen uwierzyła nie tej osobie co potrzeba.
- Wiesz... - zaczął Tom - Wtedy, jak ona powiedziała, że ją zaprosiłem na bal, to szczerze powiedziawszy myślałem, że jej w to wszystko uwierzysz.
- Gdyby tak było.. to teraz ty miałbyś powiększone zęby i nie stałabym tu rozmawiając z Tobą - uśmiechnęłam się promiennie.
- Ale szybko byś mi tego nie wybaczyła prawda? - powiedział
- No wiesz... Na pewno - odpowiedziałam - W końcu, nikt chyba nie lubi, gdy osoba, którą się... no wiesz tak jakby no kocha, tańczy i w ogóle z osobą, którą się nie lubi.
- Kocha? - powiedział, jakby w ogóle nie usłyszał reszty zdania.
- Tak właśnie tak - odrzekłam. - Tomie Riddle, nie mogłabym się przejęzyczyć.
- Wiem, że to by było jakieś takie dziwne - powiedział- Ale cały czas mam wrażenie, że zaraz powiesz, że żartujesz i pójdziesz do jakiegoś innego Ślizgona, lub co gorsza Gryfona. Gdyby Twoją miłością byłby jakiś Ślizgon, to okej, jakoś bym to zniósł, ale żeby Gryfon? To już chyba, by nie było za dobrze, zwłaszcza dla niego.
- No proszę - powiedziałam krzyżując ręce - I to ja tu jestem najbardziej zazdrosna co?
- Tylko, że - powiedział uśmiechnięty - Ty swoją zazdrość pokazywałaś wszędzie, a ja ją tłumiłem w sobie. Zresztą w dalszym ciągu ją tłumie.
- O kogo niby miałbyś być zazdrosny? - odpowiedziałam.
- Widzisz tego Puchona? - wskazał lekkim ruchem głowy na wysokiego i nie powiem przystojnego chłopaka - Podobno się w Tobie zakochał.
- To zabawne - rzuciłam - Nie miałbyś nawet jednego powodu, żeby się nim przejmować. Właściwie to nawet z nim nie rozmawiałam. I nie będzie okazji.
- Taak jasne - powiedział trochę się przysuwając do mnie - Właśnie do Ciebie idzie.
Odwróciłam się za siebie. Tom miał rację, chłopak szedł w moją stronę. Myślałam, żeby się trochę przesunąć czy coś, ale nie mogłam. Stałam w miejscu obserwując go.
- Cześć - powiedział
- Cześć - odrzekłam, widząc kątem oka Toma, który oddala się w stronę Carmen, i Cedrika.
- Wiem, że właściwie nigdy nie mięliśmy okazji rozmawiać i pewnie nawet nie wiesz jak się nazywam, bo rzadko mamy lekcje wspólnie, ale - wziął oddech. - Nie chciałabyś przypadkiem iść ze mną na bal?
Popatrzyłam na niego szczerze. Gdyby nie fakt, że Tom kilkanaście minut temu powiedział, że mu się podobam i kilka minut temu, że jest o mnie zazdrosny, to pewnie bym się zgodziła. Jednak, spojrzałam na chwilę w ich stronę i postanowiłam, że muszę skłamać.
- Wiesz... - zaczęłam - Naprawdę, wydajesz się być miły i pewnie bym się zgodziła, gdyby nie to, że już mnie ktoś zaprosił.
- Ach - jęknął - No trudno. Spróbuje następnym razem szybciej się przełamać i Cię zaprosić wcześniej niż ten chłopak.
- Szkoda, naprawdę. - powiedziałam.
- A kto Cię zaprosił? - zapytał zaciekawiony
- Tom... no wiesz Riddle - powiedziałam szybko.
- Faktycznie - rzucił - Jemu trudno odmówić co nie?
- No trochę - powiedziałam z uśmiechem.
- No cóż. Może następnym razem to ja zamiast niego z Tobą pójdę. - powiedział poprawiając włosy.
- Nie wykluczone - odpowiedziałam.
- No to... do zobaczenia - powiedział i odszedł w stronę kolegów.
Tom "pogrążony" w rozmowie, odwrócił się w moją stronę. Zobaczywszy, że stoję już sama podszedł do mnie.
- Chciał Cię zaprosić na bal prawda? - zapytał stojąc przodem w ich stronę.
- Tak - szepnęłam
- I się zgodziłaś? - powiedział lekko zdenerwowany.
- Nie - rzuciłam patrząc w podłogę.
- Jak Ci się to udało? - powiedział zdziwiony - Cedrik powiedział, że jest strasznie nachalny.
- Wcale taki nie jest - odpowiedziałam patrząc na niego - Gdy ze mną rozmawiał to zachowywał się bardzo kulturalnie.
- Ach tak - powiedział patrząc w jego stronę. - No dobra, to może mi powiesz jak Ci się to udało?
- Wiesz, właściwie.. to kłamstwo mnie uratowało - powiedziałam czując, że na policzki spływają mi rumieńce.
- Skłamałaś? - zapytał
- Tak - odpowiedziałam - Bo wiesz... powiedziałam mu, że już ktoś mnie zaprosił na bal...
- Yhym - odchrząknął - I na pewno nie pytał kt...
- Powiedziałam, że ty - odrzekłam przerywając mu. Ponownie spuściłam, wzrok na kafelki podłogowe. Oblałam się już dość wyraźnym rumieńcem. Myślałam, że Tom wyśmieje mnie i odejdzie pozostawiając samej sobie, ale tak się nie stało. Uśmiechnął się i popatrzył na mnie.
- Muszę przyznać, że trochę mnie zdziwiłaś - powiedział starając się spojrzeć mi w oczy- Wiesz w końcu jest tyle przystojnych innych chłopaków, że mogłaś dać tyle przykładów. Bo uwierz, że gdyby zapytał, któregoś z nich to by potwierdzili.
- A ty byś zaprzeczył - powiedziałam cicho, lecz już patrząc na niego.
- Nie, potwierdziłbym to z radością - uśmiechnął się.
- To dobrze, bo pewnie, zaraz Cię spyta - powiedziałam
- Uwierz, że nie. - odrzekł patrząc na niego.
- Tym lepiej. Głupio było mi tak kłamać -
- Serio... Czasem się zastanawiam. Jak ty jesteś Ślizgonką. Jesteś po prostu za miła.
- Jak to? - zapytałam patrząc mu w oczy.
- Mogłaś mu po prostu odmówić, tak jak to by zrobiła jakaś wredna Ślizgonka, ale ty obkręciłaś go tak, żeby go nie urazić i tym samym by ci w to uwierzył. Imponujące. Zarazem wydajesz się być sprytna, a innym czasem po prostu za mało.
- Wiesz, czasem moje uśpione zmysły dają dobre znaki. Ale popatrz, gdyby nie to, to już bym była zajęta. Znaczy na bal. A tak to... KTOŚ- zaakcentowałam specjalnie - Może mnie jeszcze zaprosić.
- Tak, tak zrozumiałem aluzję - powiedział roześmiany po czym spoważniał - Nie będę owijał czy coś bo i tak już się pewnie domyślasz o co mi chodzi. Chcę tylko zapytać czy chcesz pójść ze mną na...
- Tak - odpowiedziałam uśmiechnięta. - Widzisz czy było tak trudno?
- Tak - rzucił - Zawsze mogłaś inaczej odpowiedzieć.
- Czy ty zawsze jesteś negatywnie nastawiony do świata Tom?
- Wcale nie jestem. Po prostu, nie wiem co o mnie myślisz.
- Proszę, tylko bez takich. Już wiele razy powiedziałam Ci co tak naprawdę do Ciebie czuje.
- Wiem. Może chcesz powiedzieć raz jeszcze? - zapytał roześmiany
- Nie, wystarczy już tego umilania życia - odpowiedziałam ze śmiechem.
Nagle poczułam przyjemność. Tom przytulił mnie do siebie. Nie tak zwyczajnie, jak się przytula przyjaciół tylko, ważniejsze osoby. Było mi tak miło. Wiedziałam, że po części chce, żeby Puchon był zazdrosny. Jednak mimo to, w większej części zrobił to bo naprawdę tego chciał. Zresztą ja też tego chciałam.
poniedziałek, 28 stycznia 2013
sobota, 26 stycznia 2013
Rozdział 10.
- Naprawdę, jesteś dzisiaj wyjątkowo przerażająca - szepnął Tom
- Tak, wiem, ale to raczej normalne - powiedziałam.
- No właśnie w tym problem, że nie - rzucił chłopak.
- No nawet jeśli to co w tym złego, że mam trochę dobroci w stosunku do ludzi? - zapytałam patrząc na niego.
- Jakoś, tak no wiesz, nie jesteś taka na codzień - powiedział po czym dodał - I to jest trochę dziwne.
- Aha, no to rzeczywiście miło, że jak już się staram być miła, nawet dla Luizy to jest źle, a jak jestem wredna na około dla wszystkich, to jest fajnie prawda? Oczywiście wiem, wiem jesteśmy Ślizgonami, co w ogóle nie zmienia postaci rzeczy, Chyba o to chodzi, żeby każdy się lubił, nawet my z Gryfonami. - powiedziałam podnosząc głos po czym dodałam ciszej - Ale ty już chyba masz dużo takich relacji z Gryfonami.
- Mogłabyś przestać? - zapytał Tom - To jest naprawdę denerwujące, zwłaszcza, że ona mi się ani trochę nie podoba. Wiesz może czemu nie poruszałem wczorajszego tematu? Myślałem, że już jest wszystko wyjaśnione, że wiesz już to co tak bardzo chcesz wiedzieć. Ale ty nie! Oczywiście, zawsze się upierasz przy swoim. Niby dobra cecha, ale w takim wypadku jest tylko zbędna.
- Nie Tom. Ja Ci tylko mówię to co zgadza się z rzeczywistością. Chyba jak zresztą zwykle, nie możesz pojąć tego, że nie umiesz ukrywać swoich uczuć! Wiesz co by sprawiło, że przestałabym się o to pytać? To, że bym wiedziała kim ta dziewczyna jest! Nie jestem w stanie uwierzyć w twoje zdanie o Luizie. Nie potrafię mieć pewności, że to naprawdę o nią nie chodzi. Dlaczego nie jesteś w stanie tego powiedzieć? To nie jest takie trudne...
- No to może panienka Campbell powie nam o zastosowaniu zaklęcia 'Fera Verto' ? - zapytała spokojnym głosem profesor McGonagall.
- Służy do zamiany... zwierzaka w puchar...na wodę- powiedziałam lekko się jąkając.
- Dobrze - powiedziała - Ale następnym razem proszę mnie słuchać, a nie pogrążać się w rozmowie.
Mruknęłam coś po cichu, na znak zgody. Przez dalszy ciąg lekcji, milczałam. Ani razu nie spojrzałam w stronę Toma, nie mogłam. Specjalnie pisałam w notesiku wszystko (lub większość) tego co mówiła profesor. Gdy wyszliśmy już z klasy Transmutacji, Tom podszedł do mnie, czym mnie zatrzymał.
- Tak to nie jest trudne. Skoro naprawdę Ci tak na tym zależy nie mam nic przeciwko temu byś to wiedziała. Ta dziewczyna to..- nie dokończył bo mu przerwałam.
- Ćsii - syknęłam i pociągnęłam w stronę ściany - Spójrz Cedrik z tą Puchonką.. Zaraz.. czy... co ona robi.
Nie mogłam w to uwierzyć. Niby zwyczajnie sobie rozmawiają Cedrik chce odejść, ale dziewczyna go zatrzymuje i.. całuje... Dla mnie to było jasne, ale dla Carmen, która akurat teraz przechodzi spokojnie do klasy jest to jednoznaczne.
- WIEDZIAŁAM! - krzyknęła Carmen podchodząc i patrząc prosto w jego oczy - WIEDZIAŁAM!OCZYWIŚCIE MOGŁAM SIĘ TEGO DOMYŚLEĆ! ALE JA JAK ZWYKLE JESTEM GŁUPIĄ NAIWNĄ DZIEWCZYNKĄ KTÓRA NIE MOŻE POJĄĆ TEGO JAKIE JEST ŻYCIE!!!
Spojrzałam z przerażeniem na Toma, on patrzył na tą scenę z kompletnym brakiem emocji. Jakby stało się coś kompletnie normalnego.
- BROOKE! - krzyknęła widząc mnie - JAK TO BYŁO?
- No...bo.. wiesz... - zaczęłam się jąkać po czym wzięłam się w garść i dodałam - To nie jest jego wina.
- JAK TO NIE! PRZECIEŻ NIE JESTEM ŚLEPA! - krzyczała w dalszym ciągu.
- Nie krzycz na mnie - powiedziałam oschle - Mówię, Ci tyle: Rozmawiali NORMALNIE, po czym Cedrik chciał odejść, ale ONA go przyciągnęła do siebie i pocałowała.
- NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ!- krzyknęła jakby w ogóle mnie nie słuchała - TY TEŻ MNIE OSZUKUJESZ!? CUDOWNIE, ŻEGNAM WAS.
- Carmen - szepnął Cedrik.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy, nagle ja już nie mogąc powstrzymać swoich emocji ruszyłam w kierunku Elizabeth z różdżką.
- Jak ty śmiałaś! - powiedziałam trzymając przy niej różdżkę.- Jak to jest możliwe, że jesteś Puchonką!
- A jak to możliwe, że ona jest Ślizgonką - prychnęła - Skoro nawet nic mi za to nie zrobiła.
- Może ona nie - powiedziałam - Za to ja uczynię to chętnie.
- Hahaha - prychnęła - Że niby ty? Kolejna Ślizgonka ze zwykłego fartu. Jeszcze tego nie pojęłaś? Nie jesteś ani sprytna, ani odważna ani nic. Założę się, że wcale nie masz żadnego czarodzieja w rodzinie.
- Ty głupia, parszywa ropucho!! - powiedziałam - Mam więcej czystej krwi w sobie jednej niż ty w całym swoim pokoleniu!!
- Nie możliwe, żeby Ślizgonka była taka zabawna - powiedziała z głupkowatym uśmiechem.
Postanowiłam zakończyć rozmowę. Zobaczyłam, że chłopcy stoją w lekkim osłupieniu. Już miałam się wycofać, zgarnąć Toma i iść do klasy Eliksirów, gdy powiedziała:
- Ach tak i prawie bym zapomniała, idę z Tomem na bal. Wiesz co on Cię tak serio to w ogóle nie lubi, wiesz w każdym razie tak mi powiedział.
Nogi się trochę pode mną ugięły. Jednak nie dawałam po sobie poznać, że cokolwiek mnie to wzruszyło, bądź nawet, że się tym przejęłam. Odwróciłam się i spojrzałam na nią. Nie miałam zamiaru się jej odgryźć. I tak zaraz by powiedziała coś o Tomie. Po prostu postanowiłam trochę ją podrasować. Uśmiechnęłam się podle.
- Densaugeo - powiedziałam celując w nią różdżką. Nagle jej przednie zęby zmieniły się w niesamowicie wielkie. - No proszę nie widać różnicy.
- Jak mogłaś mi to zrobić teraz, Ci coś powiem... - nie dokończyła bo jej przerwałam.
- Chryste czy ty się możesz zamknąć? - powiedziałam po czym jeszcze raz wycelowałam różdżką i w skupieniu powiedziałam - Silencio
Spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Jak miło znowu czuć błogą ciszę - powiedziałam i uśmiechnęłam się okropnie - Wizyta u pani Pomfrey ci się przyda.
Nagle zadzwonił dzwonek. Ponownie uśmiechnęłam się wrednie.
- Proszę, akurat musisz iść na co my tam mamy... Ach tak Eliksiry. Powodzenia - powiedziałam i pociągnęłam Toma z Cedrikiem za sobą w kierunku lochów.
- Bardzo dobrze zrobiłaś - powiedział cicho Cedrik - Należało jej się.
- Wiesz, dobrze, że się opanowałam. Bo zamiast Silencio po głowie chodziła mi Drętwota, Crucio czy coś. Jednak jestem spokojnym człowiekiem więc wiesz. - uśmiechnęłam się.
Staliśmy pod klasą Eliksirów. Drzwi były zamknięte, a na korytarzyku stało kilkoro ( w tym Carmen ) Ślizgonów i większość Puchonów. W tym Elizabeth. Stała nie odzywając się. W sumie nie miała wyboru. Sprawiało mi to ogromną radość. Wreszcie poczułam się jak Ślizgonka. Okrutna i bezlitosna. No dobra, gdybym była okrutna to ona już dawno leżała by u pani Pomfrey. W pewnym momencie przypomniało mi się to, o czym rozmawiałam z Tomem.
- To która to jest dziewczyna? - zapytałam szepcząc mu do ucha - Miejmy nadzieje, że nie Elizabeth.
Tom popatrzył na mnie trochę zdziwiony, tym, że jeszcze o tym pamiętam. Uśmiechnął się tajemniczo. Schylił się trochę do mnie patrząc mi prosto w oczy.
- Więc ta dziewczyna to... ty - szepnął.
- Tak, wiem, ale to raczej normalne - powiedziałam.
- No właśnie w tym problem, że nie - rzucił chłopak.
- No nawet jeśli to co w tym złego, że mam trochę dobroci w stosunku do ludzi? - zapytałam patrząc na niego.
- Jakoś, tak no wiesz, nie jesteś taka na codzień - powiedział po czym dodał - I to jest trochę dziwne.
- Aha, no to rzeczywiście miło, że jak już się staram być miła, nawet dla Luizy to jest źle, a jak jestem wredna na około dla wszystkich, to jest fajnie prawda? Oczywiście wiem, wiem jesteśmy Ślizgonami, co w ogóle nie zmienia postaci rzeczy, Chyba o to chodzi, żeby każdy się lubił, nawet my z Gryfonami. - powiedziałam podnosząc głos po czym dodałam ciszej - Ale ty już chyba masz dużo takich relacji z Gryfonami.
- Mogłabyś przestać? - zapytał Tom - To jest naprawdę denerwujące, zwłaszcza, że ona mi się ani trochę nie podoba. Wiesz może czemu nie poruszałem wczorajszego tematu? Myślałem, że już jest wszystko wyjaśnione, że wiesz już to co tak bardzo chcesz wiedzieć. Ale ty nie! Oczywiście, zawsze się upierasz przy swoim. Niby dobra cecha, ale w takim wypadku jest tylko zbędna.
- Nie Tom. Ja Ci tylko mówię to co zgadza się z rzeczywistością. Chyba jak zresztą zwykle, nie możesz pojąć tego, że nie umiesz ukrywać swoich uczuć! Wiesz co by sprawiło, że przestałabym się o to pytać? To, że bym wiedziała kim ta dziewczyna jest! Nie jestem w stanie uwierzyć w twoje zdanie o Luizie. Nie potrafię mieć pewności, że to naprawdę o nią nie chodzi. Dlaczego nie jesteś w stanie tego powiedzieć? To nie jest takie trudne...
- No to może panienka Campbell powie nam o zastosowaniu zaklęcia 'Fera Verto' ? - zapytała spokojnym głosem profesor McGonagall.
- Służy do zamiany... zwierzaka w puchar...na wodę- powiedziałam lekko się jąkając.
- Dobrze - powiedziała - Ale następnym razem proszę mnie słuchać, a nie pogrążać się w rozmowie.
Mruknęłam coś po cichu, na znak zgody. Przez dalszy ciąg lekcji, milczałam. Ani razu nie spojrzałam w stronę Toma, nie mogłam. Specjalnie pisałam w notesiku wszystko (lub większość) tego co mówiła profesor. Gdy wyszliśmy już z klasy Transmutacji, Tom podszedł do mnie, czym mnie zatrzymał.
- Tak to nie jest trudne. Skoro naprawdę Ci tak na tym zależy nie mam nic przeciwko temu byś to wiedziała. Ta dziewczyna to..- nie dokończył bo mu przerwałam.
- Ćsii - syknęłam i pociągnęłam w stronę ściany - Spójrz Cedrik z tą Puchonką.. Zaraz.. czy... co ona robi.
Nie mogłam w to uwierzyć. Niby zwyczajnie sobie rozmawiają Cedrik chce odejść, ale dziewczyna go zatrzymuje i.. całuje... Dla mnie to było jasne, ale dla Carmen, która akurat teraz przechodzi spokojnie do klasy jest to jednoznaczne.
- WIEDZIAŁAM! - krzyknęła Carmen podchodząc i patrząc prosto w jego oczy - WIEDZIAŁAM!OCZYWIŚCIE MOGŁAM SIĘ TEGO DOMYŚLEĆ! ALE JA JAK ZWYKLE JESTEM GŁUPIĄ NAIWNĄ DZIEWCZYNKĄ KTÓRA NIE MOŻE POJĄĆ TEGO JAKIE JEST ŻYCIE!!!
Spojrzałam z przerażeniem na Toma, on patrzył na tą scenę z kompletnym brakiem emocji. Jakby stało się coś kompletnie normalnego.
- BROOKE! - krzyknęła widząc mnie - JAK TO BYŁO?
- No...bo.. wiesz... - zaczęłam się jąkać po czym wzięłam się w garść i dodałam - To nie jest jego wina.
- JAK TO NIE! PRZECIEŻ NIE JESTEM ŚLEPA! - krzyczała w dalszym ciągu.
- Nie krzycz na mnie - powiedziałam oschle - Mówię, Ci tyle: Rozmawiali NORMALNIE, po czym Cedrik chciał odejść, ale ONA go przyciągnęła do siebie i pocałowała.
- NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ!- krzyknęła jakby w ogóle mnie nie słuchała - TY TEŻ MNIE OSZUKUJESZ!? CUDOWNIE, ŻEGNAM WAS.
- Carmen - szepnął Cedrik.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy, nagle ja już nie mogąc powstrzymać swoich emocji ruszyłam w kierunku Elizabeth z różdżką.
- Jak ty śmiałaś! - powiedziałam trzymając przy niej różdżkę.- Jak to jest możliwe, że jesteś Puchonką!
- A jak to możliwe, że ona jest Ślizgonką - prychnęła - Skoro nawet nic mi za to nie zrobiła.
- Może ona nie - powiedziałam - Za to ja uczynię to chętnie.
- Hahaha - prychnęła - Że niby ty? Kolejna Ślizgonka ze zwykłego fartu. Jeszcze tego nie pojęłaś? Nie jesteś ani sprytna, ani odważna ani nic. Założę się, że wcale nie masz żadnego czarodzieja w rodzinie.
- Ty głupia, parszywa ropucho!! - powiedziałam - Mam więcej czystej krwi w sobie jednej niż ty w całym swoim pokoleniu!!
- Nie możliwe, żeby Ślizgonka była taka zabawna - powiedziała z głupkowatym uśmiechem.
Postanowiłam zakończyć rozmowę. Zobaczyłam, że chłopcy stoją w lekkim osłupieniu. Już miałam się wycofać, zgarnąć Toma i iść do klasy Eliksirów, gdy powiedziała:
- Ach tak i prawie bym zapomniała, idę z Tomem na bal. Wiesz co on Cię tak serio to w ogóle nie lubi, wiesz w każdym razie tak mi powiedział.
Nogi się trochę pode mną ugięły. Jednak nie dawałam po sobie poznać, że cokolwiek mnie to wzruszyło, bądź nawet, że się tym przejęłam. Odwróciłam się i spojrzałam na nią. Nie miałam zamiaru się jej odgryźć. I tak zaraz by powiedziała coś o Tomie. Po prostu postanowiłam trochę ją podrasować. Uśmiechnęłam się podle.
- Densaugeo - powiedziałam celując w nią różdżką. Nagle jej przednie zęby zmieniły się w niesamowicie wielkie. - No proszę nie widać różnicy.
- Jak mogłaś mi to zrobić teraz, Ci coś powiem... - nie dokończyła bo jej przerwałam.
- Chryste czy ty się możesz zamknąć? - powiedziałam po czym jeszcze raz wycelowałam różdżką i w skupieniu powiedziałam - Silencio
Spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Jak miło znowu czuć błogą ciszę - powiedziałam i uśmiechnęłam się okropnie - Wizyta u pani Pomfrey ci się przyda.
Nagle zadzwonił dzwonek. Ponownie uśmiechnęłam się wrednie.
- Proszę, akurat musisz iść na co my tam mamy... Ach tak Eliksiry. Powodzenia - powiedziałam i pociągnęłam Toma z Cedrikiem za sobą w kierunku lochów.
- Bardzo dobrze zrobiłaś - powiedział cicho Cedrik - Należało jej się.
- Wiesz, dobrze, że się opanowałam. Bo zamiast Silencio po głowie chodziła mi Drętwota, Crucio czy coś. Jednak jestem spokojnym człowiekiem więc wiesz. - uśmiechnęłam się.
Staliśmy pod klasą Eliksirów. Drzwi były zamknięte, a na korytarzyku stało kilkoro ( w tym Carmen ) Ślizgonów i większość Puchonów. W tym Elizabeth. Stała nie odzywając się. W sumie nie miała wyboru. Sprawiało mi to ogromną radość. Wreszcie poczułam się jak Ślizgonka. Okrutna i bezlitosna. No dobra, gdybym była okrutna to ona już dawno leżała by u pani Pomfrey. W pewnym momencie przypomniało mi się to, o czym rozmawiałam z Tomem.
- To która to jest dziewczyna? - zapytałam szepcząc mu do ucha - Miejmy nadzieje, że nie Elizabeth.
Tom popatrzył na mnie trochę zdziwiony, tym, że jeszcze o tym pamiętam. Uśmiechnął się tajemniczo. Schylił się trochę do mnie patrząc mi prosto w oczy.
- Więc ta dziewczyna to... ty - szepnął.
środa, 23 stycznia 2013
Rozdział 9.
Może i to było dziwne, ale milczałam. Carmen trajkotała bez ustanku, Cedrik odzywał się równie często, a Tom też był dość aktywny w rozmowie. Ja tylko jadłam i czasem przytakiwałam. Przez moje jedzenie rozumiem bułkę z masłem. Czasem też patrzyłam na Tom'a w obawie, że wspomni coś ze wczorajszego wieczoru. Jednak on nie poruszył tego tematu. Patrzył się na mnie rzadziej niż zwykle i na sekundę przelotnie. Nie było to miłym uczuciem. Pierwszy chyba raz chciałam naprawdę by coś do mnie powiedział, uśmiechnął się, albo chociaż spojrzał, on jednak nie robił nic w tym kierunku.
- Boicie się przed Sumami? - zapytała Carmen.
- Trochę, ale mam czas, żeby się jeszcze nauczyć - powiedział Cedrik z uśmiechem.
- A ty? - wskazała na mnie głową.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, przecież to przez Toma, nie mogłam się nauczyć, zajmował we mnie tyle miejsca, że na naukę już nie starczało. Jak mam skłamać, żeby to przyjęli? Ale zaraz Tom nie uwierzy, on zna już powody mojego braku nauki. Hmm... po prostu powinnam trochę przerobić prawdę.
- Jakoś ostatnio nie mam głowy do nauki - odpowiedziałam nie patrząc w stronę Toma.
- Ale ty i tak masz fajnie - rzucił Cedrik
- Czemu? - odpowiedziałam
- No bo jesteś dobra z Eliksirów i OPCM - powiedział
- Tak, ale jestem lewa z Transmutacji, Historii Magii, Astronomii, Starożytnych Runów, Numerologii - zaczęłam wymieniać
- Nie przesadzaj - powiedziała Carmen - Też chodzę na Starożytne Runy i Numerologię. I wiem, że dobrze Ci idzie. Tak jak z resztą przedmiotów. No dobra może z Transmutacją trochę gorzej, ale to nie ważne. Nie chcesz być aurorem prawda? No właśnie.
Spojrzałam na nią po czym powiedziałam
- Teraz mamy...- nie dokończyłam
- Transmutację - powiedział Tom patrząc na mnie.
- Ach tak - rzuciła Carmen - To lepiej się pośpieszmy.
- Ja mam Historię Magii - powiedział Cedrik
- Faktycznie - rzuciła jakaś Puchonka stojąca za chłopakami - Idziesz już Ced?
Cedrik patrzył to na nią to na Carmen, aż w końcu rzucił:
- Tak idę - rzucił wstając. - Do zobaczenia
- Pa Tom - uśmiechnęła się Puchonka.
- Pa - powiedział Tom patrząc w jej stronę.
Przez chwilę jeszcze stali nad nami, co spowodowało, że powiedziałam coś z zazdrości a mianowicie
- Tom, lepiej już chodźmy na Transmutację, głupio by było się spóźnić, nie sądzisz? - powiedziałam wstając - A no i CEDRIK lepiej się pośpiesz i do zobaczenia na Starożytnych Runach, miło było z Tobą jeść śniadanie. A teraz Tom chodźmy, a no i Carmen ty też.
Wszyscy patrzyli na mnie z zaskoczeniem, a najbardziej to chyba Tom. Gdyby nie to że przerwałam tą ciszę, pewnie by jeszcze tam siedzieli.
- No chodźcie - powiedziałam pomagając Carmen wstać - Tom?
- Idę - rzucił idąc w naszym kierunku.
- Do zobaczenia - powiedziała Carmen w kierunku Cedrika i tej dziewczyny która okazała się mieć na imię Elizabeth. Dziwna, niska, brunetka. Pewnie ona też chce tańczyć z Tomem. Pff, ale jak on powiedział to jest Ślizgonka, więc nie ma co się martwić.
Gdy szliśmy już korytarzem w stronę klasy, wszyscy milczeli. Ja szłam zadowolona ze swego czynu, ale i zarazem zagubiona. Carmen podążała za mną tak jak ja za nią wtedy, gdy szłyśmy na lekcję tańca. A Tom szedł jakby rozważając jakieś słowa, które chce powiedzieć.
- Nie sądziłem, że jesteś, aż tak zazdrosna - powiedział gdy Carmen nas wyprzedziła.
- Wcale nie jestem zazdrosna - zaprzeczyłam
- A więc tak sobie zachowałaś się w Wielkiej Sali tak? - zapytał
- No może, wtedy trochę byłam zazdrosna..- powiedziałam- Ale to było już tak dawno, o patrz zaraz się zacznie transmutacja. Fajnie będzie co nie?
- Czy ty się dobrze czujesz? - zapytała Carmen - Zwykle przed Transmutacją dostajesz odruchów wymiotnych, bólów głowy i w ogóle.
- Bardzo dobrze się czuje. Po prostu lepiej być nie mogło. O patrz mamy z Gryfonami. To chyba pierwszy raz co nie? A nie chyba nie.. Zresztą nie ważne. O to Luiza. Hej! Ja jej nie lubię - to ostatnie zdanie wypowiedziałam szepcząc - No cóż, nie wszystkich muszę lubić, a nie wszyscy muszą lubić mnie. Nie sądzisz Tom?
- Naprawdę coś ci się stało Brooke? - zapytał z troską
- Nie no przestań, co mi się by mogło stać - nagle zadzwonił dzwonek - Ojej przyjaciele chodźmy zająć miejsca.
- Brooke ty siedzisz z Luizą - powiedziała Carmen.
Ja idąca szczęśliwie do klasy, zatrzymałam się i pomyślałam. Nie trwało to długo i nie było chyba kompletne.
- No cóż- rzuciłam - Będę mogła się z nią lepiej poznać nie sądzicie?
- Matko boska - rzuciła Carmen - Nic już na nią nie zadziała.
- Jakoś przeżyjesz - powiedział Tom
- No właśnie, że ty. Bo TY z nią siedzisz - uśmiechnęła się i wkroczyła do klasy.
Tom, jakby się uśmiechnął. Widać, że sprzyjało mu takie rozwiązanie. Wkroczył do sali i zajął miejsce obok mojego. Ja patrzyłam gdzie podąży Luiza. Stałam oparta o wejście i patrzyłam. Przyuważyłam, że idzie w stronę Toma. W tym momencie dostałam super szybkości i usiadłam na wolnym miejscu obok jego. Luiza widać, że się lekko zdenerwowała, ale to mi tylko sprzyjało. Uśmiechnęłam się do niej promiennie i wskazałam miejsca z tyłu. Poszła na inne, ale mało mnie to obchodziło. Najważniejsze było to, że to JA siedziałam obok Toma.
- Boicie się przed Sumami? - zapytała Carmen.
- Trochę, ale mam czas, żeby się jeszcze nauczyć - powiedział Cedrik z uśmiechem.
- A ty? - wskazała na mnie głową.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, przecież to przez Toma, nie mogłam się nauczyć, zajmował we mnie tyle miejsca, że na naukę już nie starczało. Jak mam skłamać, żeby to przyjęli? Ale zaraz Tom nie uwierzy, on zna już powody mojego braku nauki. Hmm... po prostu powinnam trochę przerobić prawdę.
- Jakoś ostatnio nie mam głowy do nauki - odpowiedziałam nie patrząc w stronę Toma.
- Ale ty i tak masz fajnie - rzucił Cedrik
- Czemu? - odpowiedziałam
- No bo jesteś dobra z Eliksirów i OPCM - powiedział
- Tak, ale jestem lewa z Transmutacji, Historii Magii, Astronomii, Starożytnych Runów, Numerologii - zaczęłam wymieniać
- Nie przesadzaj - powiedziała Carmen - Też chodzę na Starożytne Runy i Numerologię. I wiem, że dobrze Ci idzie. Tak jak z resztą przedmiotów. No dobra może z Transmutacją trochę gorzej, ale to nie ważne. Nie chcesz być aurorem prawda? No właśnie.
Spojrzałam na nią po czym powiedziałam
- Teraz mamy...- nie dokończyłam
- Transmutację - powiedział Tom patrząc na mnie.
- Ach tak - rzuciła Carmen - To lepiej się pośpieszmy.
- Ja mam Historię Magii - powiedział Cedrik
- Faktycznie - rzuciła jakaś Puchonka stojąca za chłopakami - Idziesz już Ced?
Cedrik patrzył to na nią to na Carmen, aż w końcu rzucił:
- Tak idę - rzucił wstając. - Do zobaczenia
- Pa Tom - uśmiechnęła się Puchonka.
- Pa - powiedział Tom patrząc w jej stronę.
Przez chwilę jeszcze stali nad nami, co spowodowało, że powiedziałam coś z zazdrości a mianowicie
- Tom, lepiej już chodźmy na Transmutację, głupio by było się spóźnić, nie sądzisz? - powiedziałam wstając - A no i CEDRIK lepiej się pośpiesz i do zobaczenia na Starożytnych Runach, miło było z Tobą jeść śniadanie. A teraz Tom chodźmy, a no i Carmen ty też.
Wszyscy patrzyli na mnie z zaskoczeniem, a najbardziej to chyba Tom. Gdyby nie to że przerwałam tą ciszę, pewnie by jeszcze tam siedzieli.
- No chodźcie - powiedziałam pomagając Carmen wstać - Tom?
- Idę - rzucił idąc w naszym kierunku.
- Do zobaczenia - powiedziała Carmen w kierunku Cedrika i tej dziewczyny która okazała się mieć na imię Elizabeth. Dziwna, niska, brunetka. Pewnie ona też chce tańczyć z Tomem. Pff, ale jak on powiedział to jest Ślizgonka, więc nie ma co się martwić.
Gdy szliśmy już korytarzem w stronę klasy, wszyscy milczeli. Ja szłam zadowolona ze swego czynu, ale i zarazem zagubiona. Carmen podążała za mną tak jak ja za nią wtedy, gdy szłyśmy na lekcję tańca. A Tom szedł jakby rozważając jakieś słowa, które chce powiedzieć.
- Nie sądziłem, że jesteś, aż tak zazdrosna - powiedział gdy Carmen nas wyprzedziła.
- Wcale nie jestem zazdrosna - zaprzeczyłam
- A więc tak sobie zachowałaś się w Wielkiej Sali tak? - zapytał
- No może, wtedy trochę byłam zazdrosna..- powiedziałam- Ale to było już tak dawno, o patrz zaraz się zacznie transmutacja. Fajnie będzie co nie?
- Czy ty się dobrze czujesz? - zapytała Carmen - Zwykle przed Transmutacją dostajesz odruchów wymiotnych, bólów głowy i w ogóle.
- Bardzo dobrze się czuje. Po prostu lepiej być nie mogło. O patrz mamy z Gryfonami. To chyba pierwszy raz co nie? A nie chyba nie.. Zresztą nie ważne. O to Luiza. Hej! Ja jej nie lubię - to ostatnie zdanie wypowiedziałam szepcząc - No cóż, nie wszystkich muszę lubić, a nie wszyscy muszą lubić mnie. Nie sądzisz Tom?
- Naprawdę coś ci się stało Brooke? - zapytał z troską
- Nie no przestań, co mi się by mogło stać - nagle zadzwonił dzwonek - Ojej przyjaciele chodźmy zająć miejsca.
- Brooke ty siedzisz z Luizą - powiedziała Carmen.
Ja idąca szczęśliwie do klasy, zatrzymałam się i pomyślałam. Nie trwało to długo i nie było chyba kompletne.
- No cóż- rzuciłam - Będę mogła się z nią lepiej poznać nie sądzicie?
- Matko boska - rzuciła Carmen - Nic już na nią nie zadziała.
- Jakoś przeżyjesz - powiedział Tom
- No właśnie, że ty. Bo TY z nią siedzisz - uśmiechnęła się i wkroczyła do klasy.
Tom, jakby się uśmiechnął. Widać, że sprzyjało mu takie rozwiązanie. Wkroczył do sali i zajął miejsce obok mojego. Ja patrzyłam gdzie podąży Luiza. Stałam oparta o wejście i patrzyłam. Przyuważyłam, że idzie w stronę Toma. W tym momencie dostałam super szybkości i usiadłam na wolnym miejscu obok jego. Luiza widać, że się lekko zdenerwowała, ale to mi tylko sprzyjało. Uśmiechnęłam się do niej promiennie i wskazałam miejsca z tyłu. Poszła na inne, ale mało mnie to obchodziło. Najważniejsze było to, że to JA siedziałam obok Toma.
Rozdział 8.
Obudziłam się niewiarygodnie szybko, w ogóle nie czułam jakbym spała. Przetarłam oczy i zobaczyłam Carmen oraz Carol rozmawiające po cichu.
- O! Wstałaś już - powiedziała z uśmiechem Carol.
- Chyba... - odpowiedziałam ubierając się
- Co tam się wczoraj działo? - zapytała dziewczyna.
- Ale, że gdzie? - odpowiedziałam zdziwiona.
- No wiesz... w pokoju wspólnym - szepnęła
- A no to przyszłam spokojnie i nagle wszedł Riddle, i rozmawialiśmy i... - zatrzymałam się - Zaraz. Skąd o tym wiesz?
- Brooke. Słyszałyśmy większość Twoich słów - powiedziała Carmen
- No właśnie. Na przyszłość trochę ciszej radzę - powiedziała Carol z uśmiechem.
- A no dobra - powiedziałam zawstydzona. Czyli one słyszały naszą rozmowę? Niemożliwe, to by było okropne, nikt się nie mógł o tym dowiedzieć.
- A co usłyszałyście? - zapytałam cicho
- Tylko końcówkę - odpowiedziała Carol
- Dokładniej, proszę - rzuciłam
- No, że jak ty... powiedziałaś mu co czujesz i w ogóle - machnęła ręką Helena, która weszła przed chwilą do pokoju.
Uśmiechnęły się wszystkie patrząc na mnie z presją.
- O co wam chodzi? - zapytałam wkładając różdżkę do kieszeni.
- No... jesteście parą czy nie? - zapytała kompletnie luźno Carol
- Nie.. - mruknęłam
- I tak jeszcze będziecie razem- powiedziała Carmen
- Dziewczyny, chodźcie już - rzuciła Julie stojąca w drzwiach - O cześć Brooke
- Cześć - odpowiedziałam
-Julie ma rację chodźcie - powiedziała Helena
Podążałam za dziewczynami, w kompletnym za myśleniu. Czyli nie pokłóciłam się z Carmen? I dziewczyny nie są złe? I... ta rozmowa zdarzyła się na prawdę...
Z jednej strony cieszyłam się tym, że mu powiedziałam, o tym co myślę, ale z drugiej miałam ochotę zapaść się pod ziemię. A co jeśli Tom, powie wszystkim o tym co się wczoraj działo. Bałam się reakcji, ludzi na takie dość nie typowe zdarzenie.
Rozejrzałam się. Już byłyśmy w Wielkiej Sali. Nie mogłam uwierzyć, że tak szybko przeszłyśmy ten odcinek. Patrząc na nasz stół zobaczyłam Toma rozmawiającego z Cedrikiem. Zdziwił mnie ten widok, a Carmen jeszcze bardziej. Wiedziałam, że Carmen będzie chciała, żebym usiadła z nimi, a ja tego nie chciałam... Właściwie to sama już nie wiedziałam, czego chcę. Spojrzałam w stronę dziewczyny. Uśmiechała się. Wiedziałam, że już nadchodzi ten moment, w którym będę zmuszona do siedzenia z nimi. Carmen spojrzała na mnie i wskazała dyskretnie na tamtą część stołu. Ja posłusznie przytaknęłam głową( nieświadomie zresztą) i podążyłam za nią. Odwróciłam jeszcze głowę w stronę dziewczyn, ale ich nie było. Zobaczyłam, że już zajmują miejsca przy stole. Doszłam do prawie początku stołu i usiadłam obok Carmen, czyli na przeciwko Toma, obok którego siedział Cedrik.
- O! Wstałaś już - powiedziała z uśmiechem Carol.
- Chyba... - odpowiedziałam ubierając się
- Co tam się wczoraj działo? - zapytała dziewczyna.
- Ale, że gdzie? - odpowiedziałam zdziwiona.
- No wiesz... w pokoju wspólnym - szepnęła
- A no to przyszłam spokojnie i nagle wszedł Riddle, i rozmawialiśmy i... - zatrzymałam się - Zaraz. Skąd o tym wiesz?
- Brooke. Słyszałyśmy większość Twoich słów - powiedziała Carmen
- No właśnie. Na przyszłość trochę ciszej radzę - powiedziała Carol z uśmiechem.
- A no dobra - powiedziałam zawstydzona. Czyli one słyszały naszą rozmowę? Niemożliwe, to by było okropne, nikt się nie mógł o tym dowiedzieć.
- A co usłyszałyście? - zapytałam cicho
- Tylko końcówkę - odpowiedziała Carol
- Dokładniej, proszę - rzuciłam
- No, że jak ty... powiedziałaś mu co czujesz i w ogóle - machnęła ręką Helena, która weszła przed chwilą do pokoju.
Uśmiechnęły się wszystkie patrząc na mnie z presją.
- O co wam chodzi? - zapytałam wkładając różdżkę do kieszeni.
- No... jesteście parą czy nie? - zapytała kompletnie luźno Carol
- Nie.. - mruknęłam
- I tak jeszcze będziecie razem- powiedziała Carmen
- Dziewczyny, chodźcie już - rzuciła Julie stojąca w drzwiach - O cześć Brooke
- Cześć - odpowiedziałam
-Julie ma rację chodźcie - powiedziała Helena
Podążałam za dziewczynami, w kompletnym za myśleniu. Czyli nie pokłóciłam się z Carmen? I dziewczyny nie są złe? I... ta rozmowa zdarzyła się na prawdę...
Z jednej strony cieszyłam się tym, że mu powiedziałam, o tym co myślę, ale z drugiej miałam ochotę zapaść się pod ziemię. A co jeśli Tom, powie wszystkim o tym co się wczoraj działo. Bałam się reakcji, ludzi na takie dość nie typowe zdarzenie.
Rozejrzałam się. Już byłyśmy w Wielkiej Sali. Nie mogłam uwierzyć, że tak szybko przeszłyśmy ten odcinek. Patrząc na nasz stół zobaczyłam Toma rozmawiającego z Cedrikiem. Zdziwił mnie ten widok, a Carmen jeszcze bardziej. Wiedziałam, że Carmen będzie chciała, żebym usiadła z nimi, a ja tego nie chciałam... Właściwie to sama już nie wiedziałam, czego chcę. Spojrzałam w stronę dziewczyny. Uśmiechała się. Wiedziałam, że już nadchodzi ten moment, w którym będę zmuszona do siedzenia z nimi. Carmen spojrzała na mnie i wskazała dyskretnie na tamtą część stołu. Ja posłusznie przytaknęłam głową( nieświadomie zresztą) i podążyłam za nią. Odwróciłam jeszcze głowę w stronę dziewczyn, ale ich nie było. Zobaczyłam, że już zajmują miejsca przy stole. Doszłam do prawie początku stołu i usiadłam obok Carmen, czyli na przeciwko Toma, obok którego siedział Cedrik.
wtorek, 22 stycznia 2013
Rozdział 7.
Po cichu założyłam szatę codzienną na piżamę - nie widziałam sensu się przebierać, przecież jest noc. Wzięłam różdżkę i niezwykle sprawnie wyszłam z dormitorium. Będąc już w pokoju wspólnym, rozejrzałam się czy nikogo nie ma, nie było.
- Lumos - szepnęłam po czym rozejrzałam się dokładniej. Nikogo nie było.
Usiadłam na fotelu najdalej od kominka, tam było miejsce w którym działy się okropne rzeczy, a już i tak miałam ich dość dużo. To wszystko jego wina. Nie wiedziałam dlaczego, ale trzeba było na kogoś zwalić. Wszystko od tamtego dnia zaczęło się sypać, jeszcze pewnie przez długo nie odezwę się do Carmen, a dziewczyny jutro jak się obudzą będą złowrogo nastawione. Zastanawiało mnie to z kim jutro pogadam na stołówce, lub obok kogo w ogóle usiądę. Nagle usłyszałam kroki w kierunku pokoju. Przestraszyłam się trochę.
- Nox - szepnęłam prawie nie słyszalnie i siedziałam w milczeniu. Myślałam, że jak ten ktoś zobaczy, że jest pusto to sobie pójdzie, ale kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Siedziałam nie ruszając się, chciałam wstać, ale usłyszałam głos:
- Spokojnie, to ja -
To był Riddle. Nie mogłam uwierzyć nie dość, że przez niego tu siedzę, to miałam tu siedzieć z NIM? Głupie żarty, od razu mogłam wyjść.
- Lumos - powiedziałam kilka sekund przed nim - Co tu robisz?
- I tak już nie będę spać - powiedział
- I to dlatego tu przyszedłeś? - zapytałam
- Teoretycznie to tak - odpowiedział
- A praktycznie? - zapytałam z podejrzeniem
- Praktycznie.. - zaśmiał się - To też
- Aha, miło - odpowiedziałam podążając wzrokiem, za nim.
- Bardzo - rzucił - Czemu nie śpisz?
- Nie mogłam - odpowiedziałam po krótkiej przerwie
- Dlaczego? - zapytał jak jakieś dziecko
- Prawdopodobnie przez ciebie - spojrzałam na niego i powiedziałam w myślach Mózgu czemu to zrobiłeś!?
- Przeze mnie? - zapytał siadając na fotelu
- Nie no co ty, tak mi się powiedziało i już - rzekłam i spojrzałam w podłogę.
Milczeliśmy, to było naprawdę okropne. Nie lubiłam, gdy kończyły się tematy w rozmowie, postanowiłam iść do dormitorium, jednakże odezwał się:
- O co się pokłóciłaś z Carmen? - zapytał
-E....no wiesz...bo.. my - mówiłam - no... tak jakby... nie ważne
- Skoro nie jest ważne to dlaczego nie rozmawiacie? - mówił nie ugięty.
- No bo... - nie mogłam już kłamać, patrzył na mnie takim wzrokiem. - No bo to przez Ciebie.
- Znowu jest coś przeze mnie? - zapytał z uśmiechem
- Tak znowu. - odpowiedziałam - I to, że nie mogę spać to również Twoja wina!
- Nie krzycz proszę - powiedział głośniej.
- Dobrze - powiedziałam.
- Więc, pokłóciłaś się z Carmen z.. mojego powodu? - zapytał z dziwną miną.
- Właściwie tak - odpowiedziałam - Nie myśl tylko, że Carmen się w Tobie zakochała!
- Wcale tak nie myślałem - odpowiedział
- Serio? - zapytałam, trochę głupio mi się zrobiło
- Tak - odpowiedział, a widząc, że jest mi głupio uśmiechnął się. - Przecież, wiem, że jej się podoba Cedrik
- No w sumie, to nie wiem, co wiesz, a czego nie - powiedziałam cały czas patrząc w podłogę.
- To teraz już mniej więcej wiesz - odpowiedział.
- Co tam u Luizy ? - zapytałam, po czym ugryzłam się w język i dodałam - Zignoruj to!
- Nie widzę takiej potrzeby - powiedział uśmiechając się - Domyślam się, że możesz się trochę źle czuć widząc, jak Gryfon ze Ślizgonem rozmawiają, więc teraz prawda : Luiza jest miła to prawda, ale nie zgodziłem się iść z nią na bal. Tak samo zrobiłem z innymi dziewczynami. Domyślasz się może czemu?
- Mam pewne przypuszczenia co do tego, ale... - nie dokończyłam.
- Bo jest inna dziewczyna, lepsza od tych wszystkich. Bardziej uzdolniona, bardziej miła, bardziej odważna, bardziej urokliwa czy nawet bardziej ładna! - powiedział głośno ignorując moje słowa.
Patrzyłam na niego z lekkim przerażeniem. Jeszcze nigdy się tak nie zachował, on też musiał czuć presję w tym momencie. Mówienie o swojej miłości jest bardzo ciężkie, wiem coś o tym. Jednak, nie dawałam po sobie poznać, że mnie to interesuje. W dalszym ciągu miałam swój obojętny wyraz twarzy, ale w środku się we mnie gotowało, bardzo chciałam dowiedzieć się co to za dziewczyna. I co mam zrobić, żeby być od niej lepszą.
- Domyślasz się może która to? - zapytał już trochę łagodniej - No pomyśl Brooke, to takie łatwe.
- Sama nie wiem - spojrzałam na niego, jak on mógł tak mnie trzymać w niecierpliwości. - Może.. Julie?
- Co? - zapytał - Szczerze, przez te pięć lat nawet z nią nie rozmawiałem.
- To może Paula? - zapytałam
- Nie, ona się wydaje być strasznie przemądrzała.- powiedział
- W sumie jest - mruknęłam pod nosem, i kątem oka zobaczyłam, że się uśmiecha.
- Wiesz Tom... naprawdę, bardzo chciałabym poznać tą szczęściarę, która z Tobą pójdzie na bal, i w ogóle ma u Ciebie, powodzenie, zauroczyłeś się w niej, kochasz ją - zaczęłam wymieniać -ale, jestem zmęczona, a jako, że ta rozmowa zeszła na temat prawdopodobniej jakiejś Gryfonki, Krukonki czy czegoś innego jestem zmuszona pozostawić Cię w tym pomieszczeniu, życzę dobrej nocy.
- To jest Ślizgonka w tym największy problem - odpowiedział tym samym zatrzymując mnie.
- Jaki masz z tym problem? - zapytałam - Możesz mieć którąkolwiek chcesz, ją również.
- No tak, tylko, że ONA - zaakcentował - Ma drobny problem z wyrażaniem uczuć.
- Nie znam takiej, Ślizgoni są z natury śmiali - odpowiedziałam - Dlatego właśnie się zastanawiam czemu tu jestem.
- O proszę! - powiedział Tom - Sama sobie dałaś kolejną zagadkę- Jakbyś miała ich jeszcze mało.
- Że jak? - zapytałam - Co mnie może interesować ta Ślizgonka! Jeśli to by była któraś z osób interesujących to oczywiście mogę się zastanawiać, jeśli do by była Carol lub Carmen, no dobrze mogę się zastanawiać, ale, że po co mi ta informacja!
- Poczekaj bo strasznie mnie bawisz - odpowiedział ze śmiechem.
- Że co? - odpowiedziałam oburzona - Nie widzę w tym żad...
- Mogłabyś nie przerywać proszę? - zapytał
- Tsaa- odrzekłam
- Wymieniłaś wszystkie znajome Ci dziewczyny w tym Gryfonki, a o sobie nie myślisz? Twierdzisz, że nie jesteś Ślizgonką? Jak i nie jesteś urokliwa, uzdolniona, miła, odważna i.. - zatrzymał się po czym dodał - Ładna?
- Gdybym była odważna to już dawno - ściszyłam głos - powiedziałabym Carmen, Carol i Tobie o moich uczuciach, o tym jak bardzo mi na Tobie zależy, o tym jak bardzo jestem zazdrosna kiedy rozmawiasz z kimś innym, o tym jak bardzo jest mi dziwnie kiedy Cię nie ma. O tym jak bardzo muszę, a nie mogę powiedzieć, że jesteś dla mnie ważny!!
Tom nic nie odpowiadał, patrzył na mnie w milczeniu. Po chwili uśmiechnął się i odwrócił w kierunku dormitorium i zaczął iść.
- Tom? - powiedziałam głośno.
Chłopak odwrócił się i popatrzył na mnie.
- Czy w dalszym ciągu, twierdzisz, że nie jesteś odważna? - zapytał z uśmiechem i odszedł do dormitorium.
W tamtym momencie dotarło do mnie co właściwie zrobiłam. Jej. Ja naprawdę powiedziałam to co myślę. Uśmiechnęłam się do siebie, Tom miał rację jestem odważna. Postałam jeszcze chwilę i postanowiłam iść spać choć i tak już nie długo będę musiała wstać.
- Lumos - szepnęłam po czym rozejrzałam się dokładniej. Nikogo nie było.
Usiadłam na fotelu najdalej od kominka, tam było miejsce w którym działy się okropne rzeczy, a już i tak miałam ich dość dużo. To wszystko jego wina. Nie wiedziałam dlaczego, ale trzeba było na kogoś zwalić. Wszystko od tamtego dnia zaczęło się sypać, jeszcze pewnie przez długo nie odezwę się do Carmen, a dziewczyny jutro jak się obudzą będą złowrogo nastawione. Zastanawiało mnie to z kim jutro pogadam na stołówce, lub obok kogo w ogóle usiądę. Nagle usłyszałam kroki w kierunku pokoju. Przestraszyłam się trochę.
- Nox - szepnęłam prawie nie słyszalnie i siedziałam w milczeniu. Myślałam, że jak ten ktoś zobaczy, że jest pusto to sobie pójdzie, ale kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Siedziałam nie ruszając się, chciałam wstać, ale usłyszałam głos:
- Spokojnie, to ja -
To był Riddle. Nie mogłam uwierzyć nie dość, że przez niego tu siedzę, to miałam tu siedzieć z NIM? Głupie żarty, od razu mogłam wyjść.
- Lumos - powiedziałam kilka sekund przed nim - Co tu robisz?
- I tak już nie będę spać - powiedział
- I to dlatego tu przyszedłeś? - zapytałam
- Teoretycznie to tak - odpowiedział
- A praktycznie? - zapytałam z podejrzeniem
- Praktycznie.. - zaśmiał się - To też
- Aha, miło - odpowiedziałam podążając wzrokiem, za nim.
- Bardzo - rzucił - Czemu nie śpisz?
- Nie mogłam - odpowiedziałam po krótkiej przerwie
- Dlaczego? - zapytał jak jakieś dziecko
- Prawdopodobnie przez ciebie - spojrzałam na niego i powiedziałam w myślach Mózgu czemu to zrobiłeś!?
- Przeze mnie? - zapytał siadając na fotelu
- Nie no co ty, tak mi się powiedziało i już - rzekłam i spojrzałam w podłogę.
Milczeliśmy, to było naprawdę okropne. Nie lubiłam, gdy kończyły się tematy w rozmowie, postanowiłam iść do dormitorium, jednakże odezwał się:
- O co się pokłóciłaś z Carmen? - zapytał
-E....no wiesz...bo.. my - mówiłam - no... tak jakby... nie ważne
- Skoro nie jest ważne to dlaczego nie rozmawiacie? - mówił nie ugięty.
- No bo... - nie mogłam już kłamać, patrzył na mnie takim wzrokiem. - No bo to przez Ciebie.
- Znowu jest coś przeze mnie? - zapytał z uśmiechem
- Tak znowu. - odpowiedziałam - I to, że nie mogę spać to również Twoja wina!
- Nie krzycz proszę - powiedział głośniej.
- Dobrze - powiedziałam.
- Więc, pokłóciłaś się z Carmen z.. mojego powodu? - zapytał z dziwną miną.
- Właściwie tak - odpowiedziałam - Nie myśl tylko, że Carmen się w Tobie zakochała!
- Wcale tak nie myślałem - odpowiedział
- Serio? - zapytałam, trochę głupio mi się zrobiło
- Tak - odpowiedział, a widząc, że jest mi głupio uśmiechnął się. - Przecież, wiem, że jej się podoba Cedrik
- No w sumie, to nie wiem, co wiesz, a czego nie - powiedziałam cały czas patrząc w podłogę.
- To teraz już mniej więcej wiesz - odpowiedział.
- Co tam u Luizy ? - zapytałam, po czym ugryzłam się w język i dodałam - Zignoruj to!
- Nie widzę takiej potrzeby - powiedział uśmiechając się - Domyślam się, że możesz się trochę źle czuć widząc, jak Gryfon ze Ślizgonem rozmawiają, więc teraz prawda : Luiza jest miła to prawda, ale nie zgodziłem się iść z nią na bal. Tak samo zrobiłem z innymi dziewczynami. Domyślasz się może czemu?
- Mam pewne przypuszczenia co do tego, ale... - nie dokończyłam.
- Bo jest inna dziewczyna, lepsza od tych wszystkich. Bardziej uzdolniona, bardziej miła, bardziej odważna, bardziej urokliwa czy nawet bardziej ładna! - powiedział głośno ignorując moje słowa.
Patrzyłam na niego z lekkim przerażeniem. Jeszcze nigdy się tak nie zachował, on też musiał czuć presję w tym momencie. Mówienie o swojej miłości jest bardzo ciężkie, wiem coś o tym. Jednak, nie dawałam po sobie poznać, że mnie to interesuje. W dalszym ciągu miałam swój obojętny wyraz twarzy, ale w środku się we mnie gotowało, bardzo chciałam dowiedzieć się co to za dziewczyna. I co mam zrobić, żeby być od niej lepszą.
- Domyślasz się może która to? - zapytał już trochę łagodniej - No pomyśl Brooke, to takie łatwe.
- Sama nie wiem - spojrzałam na niego, jak on mógł tak mnie trzymać w niecierpliwości. - Może.. Julie?
- Co? - zapytał - Szczerze, przez te pięć lat nawet z nią nie rozmawiałem.
- To może Paula? - zapytałam
- Nie, ona się wydaje być strasznie przemądrzała.- powiedział
- W sumie jest - mruknęłam pod nosem, i kątem oka zobaczyłam, że się uśmiecha.
- Wiesz Tom... naprawdę, bardzo chciałabym poznać tą szczęściarę, która z Tobą pójdzie na bal, i w ogóle ma u Ciebie, powodzenie, zauroczyłeś się w niej, kochasz ją - zaczęłam wymieniać -ale, jestem zmęczona, a jako, że ta rozmowa zeszła na temat prawdopodobniej jakiejś Gryfonki, Krukonki czy czegoś innego jestem zmuszona pozostawić Cię w tym pomieszczeniu, życzę dobrej nocy.
- To jest Ślizgonka w tym największy problem - odpowiedział tym samym zatrzymując mnie.
- Jaki masz z tym problem? - zapytałam - Możesz mieć którąkolwiek chcesz, ją również.
- No tak, tylko, że ONA - zaakcentował - Ma drobny problem z wyrażaniem uczuć.
- Nie znam takiej, Ślizgoni są z natury śmiali - odpowiedziałam - Dlatego właśnie się zastanawiam czemu tu jestem.
- O proszę! - powiedział Tom - Sama sobie dałaś kolejną zagadkę- Jakbyś miała ich jeszcze mało.
- Że jak? - zapytałam - Co mnie może interesować ta Ślizgonka! Jeśli to by była któraś z osób interesujących to oczywiście mogę się zastanawiać, jeśli do by była Carol lub Carmen, no dobrze mogę się zastanawiać, ale, że po co mi ta informacja!
- Poczekaj bo strasznie mnie bawisz - odpowiedział ze śmiechem.
- Że co? - odpowiedziałam oburzona - Nie widzę w tym żad...
- Mogłabyś nie przerywać proszę? - zapytał
- Tsaa- odrzekłam
- Wymieniłaś wszystkie znajome Ci dziewczyny w tym Gryfonki, a o sobie nie myślisz? Twierdzisz, że nie jesteś Ślizgonką? Jak i nie jesteś urokliwa, uzdolniona, miła, odważna i.. - zatrzymał się po czym dodał - Ładna?
- Gdybym była odważna to już dawno - ściszyłam głos - powiedziałabym Carmen, Carol i Tobie o moich uczuciach, o tym jak bardzo mi na Tobie zależy, o tym jak bardzo jestem zazdrosna kiedy rozmawiasz z kimś innym, o tym jak bardzo jest mi dziwnie kiedy Cię nie ma. O tym jak bardzo muszę, a nie mogę powiedzieć, że jesteś dla mnie ważny!!
Tom nic nie odpowiadał, patrzył na mnie w milczeniu. Po chwili uśmiechnął się i odwrócił w kierunku dormitorium i zaczął iść.
- Tom? - powiedziałam głośno.
Chłopak odwrócił się i popatrzył na mnie.
- Czy w dalszym ciągu, twierdzisz, że nie jesteś odważna? - zapytał z uśmiechem i odszedł do dormitorium.
W tamtym momencie dotarło do mnie co właściwie zrobiłam. Jej. Ja naprawdę powiedziałam to co myślę. Uśmiechnęłam się do siebie, Tom miał rację jestem odważna. Postałam jeszcze chwilę i postanowiłam iść spać choć i tak już nie długo będę musiała wstać.
poniedziałek, 21 stycznia 2013
Rozdział 6.
- Kochasz go? - zapytała się mnie spokojnym głosem.
- Nie - odpowiedziałam.
- Przestań się oszukiwać - powiedziała sucho.
- Nie oszukuje się.. Zawsze byłam szczera - powiedziałam nie wiedząc do końca co właściwie mówię.
- Jasne, to dlaczego teraz jest inaczej? - zapytała - Próbujesz sobie wmówić, że tak ni...
Przerwała bo, któraś z dziewczyn weszła do pokoju, to była chyba Paula.
- Idę z Patrickiem na bal - krzyknęła szczęśliwa
- Cudownie, mogłabyś wyjść na chwilę - zapytała nawet na nią nie patrząc.
- Co? - powiedziała
- Na chwilę? - spytała
- Nie, jestem zmęczona - powiedziała i rzuciła się na łóżko.
Carmen westchnęła ze złością. Już miała coś powiedzieć, ale jej przeszkodziłam.
-Chodź do pokoju wspólnego - powiedziałam podnosząc się
-Ale przec.. - nie dokończyła
- Do wspólnego - powiedziałam idąc w kierunku drzwi
- Niech Ci będzie. - rzuciła
Weszłyśmy do pokoju wspólnego. Gdy się rozejrzałam, przyuważyłam, że go nigdzie nie ma. Tym lepiej, nie miałam ochoty na niego patrzeć. Usiadłyśmy w fotelach przy kominku, ja rzuciłam się na niego leniwie, a ona usiadła wyprostowana, nie opierając się o oparcie. Wlepiała we mnie swe czarne oczyska, jakby coś chciała, wyglądała tak jak wtedy Tom, gdy oczekiwał ode mnie odpowiedzi.
- Coś może chcesz? - zapytałam patrząc na nią z przerażeniem
- Tak - odpowiedziała, nim zapytałam czego wyprzedziła mnie mówiąc - Prawdy.
- Powiedziałam Ci przecież, że nic do niego nie czuje - odpowiedziałam podciągając się w fotelu.
- Tak i tym samym mnie oszukałaś- powiedziała- tak wiem, że jesteśmy Ślizgonami, ale do cholery Brooke trochę prawdy Ci nie zaszkodzi!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jakbym powiedziała, że tak jestem zazdrosna, to by się tryumfalnie uśmiechnęła, a jak jej mówię, że to nie prawda, to ona na mnie wrzeszczy. I jak tu być Ślizgonem. Westchnęłam już miałam jej powiedzieć prawdę, gdy nagle wszedł do pokoju.
- No cóż - powiedziałam wstając- Dobranoc kochani.
- Gdzie idziesz? - powiedziała również wstając.
- Jak się mogłaś domyślić do dormitorium - powiedziałam dokładnie analizując każde słowo.
- Nic mi jeszcze nie powiedziałaś - wycedziła
- Tak wiem- odpowiedziałam sztucznym głosem - I chyba będziesz musiała wytrzymać do jutra.
- Nie wydaje mi się by ta sprawa musiała trwać tak długo - odpowiedziała głośniej.
- No cóż - odpowiedziałam również głośno - Przykro mi, że nie podzielasz mojego zdania.
- Twojego zdania? - zapytała ze złością
- No wiesz, wydaje mi się, że jeszcze mam prawo do posiadania własnego zdania- ścisnęłam różdżkę, bo zobaczyłam, że ona też ma ją już w pogotowiu.
- Oczywiście, że masz- powiedziała - Jednak, w tym wypadku radziłabym Ci się skłonić do wybrania mojego zdania.
- Nie wydaje mi się, by to było słuszne - odpowiedziałam wrogo.
- Czyli źle Ci się wydaje- uśmiechnęła się sztucznie
- Wiesz, jak już mówiłam oficjalny termin naszej następnej rozmowy, może być ewentualnie jutro. I proszę przestań mnie tak naciskać! Jak będę chciała to sama Ci powiem!- krzyknęłam po czym spokojnie dodałam - Dziękuję za uwagę.
Dopiero teraz rozejrzałam się po całym pomieszczeniu. Pierwszo i drugo klasiści patrzyli na nas z przerażeniem wbijając palce w krzesła, trzecio i czwartoklasiści mięli ten błysk przerażenia w oczach i widać było, że chętnie by posiedzieli teraz gdzieś indziej. Sama Carmen stała w osłupieniu, chyba nawet ona nie mogła uwierzyć, że potrafię aż tak wybuchnąć. Patrzyła na mnie jakby chciała się Zobaczyłam też Riddle'a. Patrzył zdziwiony na nas obydwie i jakby dziwił się całej sytuacji. Westchnęłam cicho i odwróciłam się w stronę dormitorium. Bez żadnych cyregieli udałam się prosto do łóżka. Zobaczyłam, że Paula musiała gdzieś wyjść w czasie naszej rozmowy. Jeszcze długo po moim wyjściu, nie było nikogo w pokoju. Siedziałam sama w ciemnościach, nie chciałam zapalać światła, nie miało by to najmniejszego sensu. W pewnej chwili drzwi się otworzyły. Zamknęłam szybko oczy i udawałam, że śpię.
- Śpi już - szepnęła Carol
- No to wejdź, ale cicho - uprzedziła Paula
- Dobra, dobra - powiedziała i otworzyła drzwi. Byłam pewna, że są wszystkie. Usłyszałam kroki w jednym kierunku. Słychać było ciężki odgłos Heleny. Logicznie stwierdziłam, że stoją przy moim łóżku.
- Jesteś pewna, że śpi? - zapytała cicho Julie
- Tak, przecież widać - odpowiedziała Carol
Popatrzyły na mnie jeszcze z może kilka sekund i usiadły każda ( jak mi się wydaje) na swoich łóżkach.
Przez długi czas było słychać ich rozmowy, lecz jeden fragment utknął mi w pamięci:
"- A co myślicie o Tomie - powiedziała Paula - No oczywiście Riddle
- Całkiem fajny - powiedziała Helena
- I ogromnie przystojny - dopowiedziała ze śmiechem Carol.
- No tak, tak - przytaknęła Carmen
- Dziewczyny i tak nie macie co próbować. Słyszałam od jednej Puchonki, że jemu podoba się Brooke- powiedziała cicho Julie
- Wiesz, że ona moż... - zaczęła Carmen
- To Puchonka, oni nie kłamią. Chyba, że w dobrej wierze- dodała Carol
- Wiecie nawet mi się tak wydawało, ale nie chciałam nic mówić. - powiedziała Helena
- W sumie widać jak on na nią patrzy - powiedziała Carmen
- I jak ona patrzy na niego - dodała Julie
- Myślicie, że coś z tego będzie? - zapytała Paula
- No coś ty. - powiedziała Carmen- Ona nigdy się nie przyzna, że się w nim podkochuje.
- Więc wszystko zależy od niego - powiedziała Carol
- No dobra nie plotkujemy. Spać! Nox - krzyknęła i zgasiła swą różdżkę."
Po tym jakoś mniej więcej poszły spać. Myślałam cały cas nad tym co powiedziała Julie. Zrobiło mi się jakoś miło w tamtym momencie. Nie wiem czemu, ale wtedy zachciało mi się posiedzieć nad tym.. samej w pokoju wspólnym. Tutaj się nie dało - Carol strasznie chrapie.
- Nie - odpowiedziałam.
- Przestań się oszukiwać - powiedziała sucho.
- Nie oszukuje się.. Zawsze byłam szczera - powiedziałam nie wiedząc do końca co właściwie mówię.
- Jasne, to dlaczego teraz jest inaczej? - zapytała - Próbujesz sobie wmówić, że tak ni...
Przerwała bo, któraś z dziewczyn weszła do pokoju, to była chyba Paula.
- Idę z Patrickiem na bal - krzyknęła szczęśliwa
- Cudownie, mogłabyś wyjść na chwilę - zapytała nawet na nią nie patrząc.
- Co? - powiedziała
- Na chwilę? - spytała
- Nie, jestem zmęczona - powiedziała i rzuciła się na łóżko.
Carmen westchnęła ze złością. Już miała coś powiedzieć, ale jej przeszkodziłam.
-Chodź do pokoju wspólnego - powiedziałam podnosząc się
-Ale przec.. - nie dokończyła
- Do wspólnego - powiedziałam idąc w kierunku drzwi
- Niech Ci będzie. - rzuciła
Weszłyśmy do pokoju wspólnego. Gdy się rozejrzałam, przyuważyłam, że go nigdzie nie ma. Tym lepiej, nie miałam ochoty na niego patrzeć. Usiadłyśmy w fotelach przy kominku, ja rzuciłam się na niego leniwie, a ona usiadła wyprostowana, nie opierając się o oparcie. Wlepiała we mnie swe czarne oczyska, jakby coś chciała, wyglądała tak jak wtedy Tom, gdy oczekiwał ode mnie odpowiedzi.
- Coś może chcesz? - zapytałam patrząc na nią z przerażeniem
- Tak - odpowiedziała, nim zapytałam czego wyprzedziła mnie mówiąc - Prawdy.
- Powiedziałam Ci przecież, że nic do niego nie czuje - odpowiedziałam podciągając się w fotelu.
- Tak i tym samym mnie oszukałaś- powiedziała- tak wiem, że jesteśmy Ślizgonami, ale do cholery Brooke trochę prawdy Ci nie zaszkodzi!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jakbym powiedziała, że tak jestem zazdrosna, to by się tryumfalnie uśmiechnęła, a jak jej mówię, że to nie prawda, to ona na mnie wrzeszczy. I jak tu być Ślizgonem. Westchnęłam już miałam jej powiedzieć prawdę, gdy nagle wszedł do pokoju.
- No cóż - powiedziałam wstając- Dobranoc kochani.
- Gdzie idziesz? - powiedziała również wstając.
- Jak się mogłaś domyślić do dormitorium - powiedziałam dokładnie analizując każde słowo.
- Nic mi jeszcze nie powiedziałaś - wycedziła
- Tak wiem- odpowiedziałam sztucznym głosem - I chyba będziesz musiała wytrzymać do jutra.
- Nie wydaje mi się by ta sprawa musiała trwać tak długo - odpowiedziała głośniej.
- No cóż - odpowiedziałam również głośno - Przykro mi, że nie podzielasz mojego zdania.
- Twojego zdania? - zapytała ze złością
- No wiesz, wydaje mi się, że jeszcze mam prawo do posiadania własnego zdania- ścisnęłam różdżkę, bo zobaczyłam, że ona też ma ją już w pogotowiu.
- Oczywiście, że masz- powiedziała - Jednak, w tym wypadku radziłabym Ci się skłonić do wybrania mojego zdania.
- Nie wydaje mi się, by to było słuszne - odpowiedziałam wrogo.
- Czyli źle Ci się wydaje- uśmiechnęła się sztucznie
- Wiesz, jak już mówiłam oficjalny termin naszej następnej rozmowy, może być ewentualnie jutro. I proszę przestań mnie tak naciskać! Jak będę chciała to sama Ci powiem!- krzyknęłam po czym spokojnie dodałam - Dziękuję za uwagę.
Dopiero teraz rozejrzałam się po całym pomieszczeniu. Pierwszo i drugo klasiści patrzyli na nas z przerażeniem wbijając palce w krzesła, trzecio i czwartoklasiści mięli ten błysk przerażenia w oczach i widać było, że chętnie by posiedzieli teraz gdzieś indziej. Sama Carmen stała w osłupieniu, chyba nawet ona nie mogła uwierzyć, że potrafię aż tak wybuchnąć. Patrzyła na mnie jakby chciała się Zobaczyłam też Riddle'a. Patrzył zdziwiony na nas obydwie i jakby dziwił się całej sytuacji. Westchnęłam cicho i odwróciłam się w stronę dormitorium. Bez żadnych cyregieli udałam się prosto do łóżka. Zobaczyłam, że Paula musiała gdzieś wyjść w czasie naszej rozmowy. Jeszcze długo po moim wyjściu, nie było nikogo w pokoju. Siedziałam sama w ciemnościach, nie chciałam zapalać światła, nie miało by to najmniejszego sensu. W pewnej chwili drzwi się otworzyły. Zamknęłam szybko oczy i udawałam, że śpię.
- Śpi już - szepnęła Carol
- No to wejdź, ale cicho - uprzedziła Paula
- Dobra, dobra - powiedziała i otworzyła drzwi. Byłam pewna, że są wszystkie. Usłyszałam kroki w jednym kierunku. Słychać było ciężki odgłos Heleny. Logicznie stwierdziłam, że stoją przy moim łóżku.
- Jesteś pewna, że śpi? - zapytała cicho Julie
- Tak, przecież widać - odpowiedziała Carol
Popatrzyły na mnie jeszcze z może kilka sekund i usiadły każda ( jak mi się wydaje) na swoich łóżkach.
Przez długi czas było słychać ich rozmowy, lecz jeden fragment utknął mi w pamięci:
"- A co myślicie o Tomie - powiedziała Paula - No oczywiście Riddle
- Całkiem fajny - powiedziała Helena
- I ogromnie przystojny - dopowiedziała ze śmiechem Carol.
- No tak, tak - przytaknęła Carmen
- Dziewczyny i tak nie macie co próbować. Słyszałam od jednej Puchonki, że jemu podoba się Brooke- powiedziała cicho Julie
- Wiesz, że ona moż... - zaczęła Carmen
- To Puchonka, oni nie kłamią. Chyba, że w dobrej wierze- dodała Carol
- Wiecie nawet mi się tak wydawało, ale nie chciałam nic mówić. - powiedziała Helena
- W sumie widać jak on na nią patrzy - powiedziała Carmen
- I jak ona patrzy na niego - dodała Julie
- Myślicie, że coś z tego będzie? - zapytała Paula
- No coś ty. - powiedziała Carmen- Ona nigdy się nie przyzna, że się w nim podkochuje.
- Więc wszystko zależy od niego - powiedziała Carol
- No dobra nie plotkujemy. Spać! Nox - krzyknęła i zgasiła swą różdżkę."
Po tym jakoś mniej więcej poszły spać. Myślałam cały cas nad tym co powiedziała Julie. Zrobiło mi się jakoś miło w tamtym momencie. Nie wiem czemu, ale wtedy zachciało mi się posiedzieć nad tym.. samej w pokoju wspólnym. Tutaj się nie dało - Carol strasznie chrapie.
niedziela, 20 stycznia 2013
Rozdział 5.
Szliśmy równym krokiem, ale w milczeniu. Wiedziałam, że gdy przechodziliśmy obok kogoś myślała ta osoba"Może oni są razem?" co wydawało się nawet w przypuszczeniach denerwujące. A właściwie to może to nie jest, aż takie denerwujące.. Zaraz co ja robię to przecież jest denerwujące. Sama już się nie rozumiałam. Gdy weszliśmy do Wielkiej Sali od razu złapałam wzrokiem Carmen. Siedziała przy stole Ślizgonów z Cedrikiem. Zdziwiło mnie trochę, że po jednej lekcji tańca już są razem. Ale chwila... oni nie są razem! Po prostu Carmen się w nim zakochała, ale.. z nim tańczy, nie ważne.
- Cześć - powiedziała Carmen i wskazała nam ręką miejsce w którym mamy usiąść.
- Cześć- odpowiedziałam i zajęłam się jedzeniem
- Co tam u ciebie Cedrik?- zapytałam
- Raczej dobrze- odpowiedział uśmiechnięty. - Z kim idziesz na bal?
- Jeszcze z nikim - odpowiedziałam patrząc się w talerz.
- Spokojnie mają jeszcze tydzień - powiedział Cedrik
- Oby - odrzekłam i od tamtej pory przestałam się odzywać.
Od wczoraj jakiś nauczyciel miał zwyczaj mówić, ile chłopcy mają czasu. Dzisiaj to była profesor McGonagall. Oczywiście musieli to mówić, czym przyprawiali mnie o złości. Nie wiadomo czemu, spojrzałam w stronę Toma. Siedział cicho, jakby o czymś myślał. Gdy zauważył, że na niego patrze, uśmiechnął się i powrócił do swoich myśli. Wyglądał wtedy tak uroczo. Chwilę później jakaś Krukonka podeszła do Toma:
- Cześć Tom - uśmiechnęła się- Czy masz już osobę na bal?
- Nie - odpowiedział patrząc na nią.
Nie słuchałam dalej. Poczułam się okropnie, odłożyłam sztućce i wstałam. Popatrzyłam jeszcze na Toma przelotnym wzrokiem i poszłam do pokoju wspólnego a właściwie dormitorium. Położyłam się na łóżku, byłam taka zmęczona, a może to nie było zmęczenie... Wszystko mi jedno. Usnęłam. Gdy się obudziłam był już wieczór. Obudziłam się i zobaczyłam Carmen siedzącą u siebie na łóżku.
- Idziesz na kolację?- zapytała widząc, że otworzyłam oczy.
- Nie - rzuciłam
-Co ci się stało? Wybiegłaś z Wielkiej Sali - powiedziała siadając u mnie na łóżku.
- Nie wybiegłam tylko spokojnie wyszłam - powiedziałam lekko się podnosząc
- Niech Ci będzie - powiedziała - Co spowodowało ten Twój spokojny wybieg?
- Przecież nic się nie stało. Po prostu jakoś za słodko się tam zrobiło. Ty i Ced... - powiedziałam po czym dopowiedziałam ciszej - Riddle i ta Krukonka Margarett czy coś.
Spojrzała się na mnie.
- Znowu po nazwisku - otworzyła szerzej oczy - Zaraz, jesteś o niego zazdrosna?
- Co? Nie! O niego no co ty - powiedziałam- Chodź już na tą kolację
-Wreszcie - uśmiechnęła się i pomogła mi wstać.
Wyszłyśmy z dormitorium szybko. Dla mnie lepiej nie chciałam się na niego natknąć.
Rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Nie było go. Proszę, żeby był w dormitorium.
Gdy wyszłyśmy z pokoju wspólnego zapytałam(sama nie mogłam w to uwierzyć) Carmen:
- A.. no wiesz Riddle to się jej.. no wiesz.. no zapytał czy coś?- powiedziałam po czym zacisnęłam wargi
- Mówiłam! - krzyknęła, ale jak ją uciszyłam powiedziała cicho - Nie spokojnie. Powiedział, że "Przeprasza ją, ale chce zaprosić kogoś innego.." Kogoś specjalnego czy coś.
Zamurowało mnie. Która mogłaby być tą specjalną. Zresztą co mnie to obchodzi on jest nie ważny.
Ruszyłam jeszcze szybciej, przy czym Carmen nie mogła za mną nadążyć.
Weszłam do Wielkiej Sali, rozejrzałam się po stole Ślizgonów. Jak można się domyślić on tam był. A przy nim jakaś Luiza Gryfonka. Popatrzyłam na nich i ruszyłam dalej. Postanowiłam usiąść z Carmen jak najdalej. Jednak nim zdążyłam jej to oznajmić, ona już szła w kierunku stołu Puchonów, spojrzałam na nią zdziwiona. Chwilę potem przywołali mnie z Cedrikiem gestem, ale ja pokręciłam głową i ruszyłam do mojego stołu. Minęłam Riddle'a i tą Luizę i poszłam dalej, obok Carol i Philipa jej chłopaka.
- O witamy księżniczkę - powiedział ze śmiechem - Dawno u nas nie siedziałaś
- Wiesz jakoś nie miałam okazji - odpowiedziałam
- Coś jakaś poddołowana jesteś- powiedziała Carol. - Co się stało?
- Nic, naprawdę - odpowiedziałam.
Dziewczyna popatrzyła na mnie kompletnie nie przekonana i objęła mnie ramieniem. Chyba zrozumiała, że nie chcę by Philip o tym wiedział. Pochyliła się do mojego ucha.
- Chodzi o jakiegoś chłopaka? - szepnęła, prawie nie słyszalnie
- No co ty. Przecież wiadomo, że nie. - uśmiechnęłam się krzywo.
- To dobrze. - westchnęła z ulgą - Najgorzej by było gdyby to był ten Tom. Co prawda przystojny, ale jednak tyle dziewczyn za nim szaleję, że nie miałabyś w ogóle jak z nim porozmawiać.
- No...- zawahałam się- też tak uważam.
- No skoro już wszystko wyjaśnione- powiedział Philip - To możemy już jeść?
- Wiesz, że mogłeś już wcześniej jeść? - powiedziała rozbawiona Carol
- Wiem, ale czekałem na Ciebie- powiedział
- Ojejka słodkie - odpowiedziała i zaczęła jeść
Z około dwie minuty później Ślizgon spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Czemu nie jesz księżniczko? - zapytał z pełną buzią.
- Co.. a tak sorka zapomniałam - i uśmiechnęłam się krzywo. Nie mogli nabrać podejrzeń. Wzięłam jedną bułkę i posmarowałam masłem. Po tej czynności znowu się zamyśliłam. Usłyszałam coś kiedy szłam obok Riddle'a. "Przepraszam, ale chciałem zaprosić kogoś innego". Ach tak.. znowu mowa o tej szczęściarze, która będzie mogła pójść z nim na bal. Zjadłam szybko dwie połówki kanapek i wstałam powoli.
- Co ty robisz? - zapytała Carol
- Już przecież zjadłam- odpowiedziałam- A zresztą jestem straasznie zmęczona.
- Jasne.. zjedz choci... - nie dokończyła bo przerwała jej Helena.
- Carol, ona jest bardzo zmęczona- powiedziała wolno- Daj jej odejść.
- Niech Ci będzie, ale na śniadanie zjesz dwa razy więcej - powiedziała uśmiechnięta.
- No dobra, dobra - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Odwróciłam się i zobaczyłam. Znowu tą dziewczynę siedzącą obok Toma. Tym razem zdawało mi się, że rozmawiają już swobodniej. Nie tak jak Gryfonka ze Ślizgonem tylko jak Ślizgon ze Ślizgonem. Chciałam się ruszyć, ale nogi mi jakby zwiędły. Nie potrafiłam się poruszyć. Musiało to wyglądać dość dziwnie. Ja wlepiająca oczy w Toma. Proszę, żeby Carol tego nie widziała, proszę. No cóż, zdążyłam już przywyknąć do mojego "szczęścia". Za mną co prawda nie stała Carol, ale Carmen. Pochyliła się nade mną ( była trochę wyższa) i powiedziała
- Wiesz, to naprawdę wygląda dość dziwnie. - szepnęła- Chodź już.
Pokiwałam głową i dałam się prowadzić. Nie czułam nic, chyba, że okropne pieczenie gdzieś w środku. Carmen doprowadziła mnie do naszego dormitorium. Posadziła na łóżku. Wiedziałam, że zaraz wygłosi kazanie.
- Cześć - powiedziała Carmen i wskazała nam ręką miejsce w którym mamy usiąść.
- Cześć- odpowiedziałam i zajęłam się jedzeniem
- Co tam u ciebie Cedrik?- zapytałam
- Raczej dobrze- odpowiedział uśmiechnięty. - Z kim idziesz na bal?
- Jeszcze z nikim - odpowiedziałam patrząc się w talerz.
- Spokojnie mają jeszcze tydzień - powiedział Cedrik
- Oby - odrzekłam i od tamtej pory przestałam się odzywać.
Od wczoraj jakiś nauczyciel miał zwyczaj mówić, ile chłopcy mają czasu. Dzisiaj to była profesor McGonagall. Oczywiście musieli to mówić, czym przyprawiali mnie o złości. Nie wiadomo czemu, spojrzałam w stronę Toma. Siedział cicho, jakby o czymś myślał. Gdy zauważył, że na niego patrze, uśmiechnął się i powrócił do swoich myśli. Wyglądał wtedy tak uroczo. Chwilę później jakaś Krukonka podeszła do Toma:
- Cześć Tom - uśmiechnęła się- Czy masz już osobę na bal?
- Nie - odpowiedział patrząc na nią.
Nie słuchałam dalej. Poczułam się okropnie, odłożyłam sztućce i wstałam. Popatrzyłam jeszcze na Toma przelotnym wzrokiem i poszłam do pokoju wspólnego a właściwie dormitorium. Położyłam się na łóżku, byłam taka zmęczona, a może to nie było zmęczenie... Wszystko mi jedno. Usnęłam. Gdy się obudziłam był już wieczór. Obudziłam się i zobaczyłam Carmen siedzącą u siebie na łóżku.
- Idziesz na kolację?- zapytała widząc, że otworzyłam oczy.
- Nie - rzuciłam
-Co ci się stało? Wybiegłaś z Wielkiej Sali - powiedziała siadając u mnie na łóżku.
- Nie wybiegłam tylko spokojnie wyszłam - powiedziałam lekko się podnosząc
- Niech Ci będzie - powiedziała - Co spowodowało ten Twój spokojny wybieg?
- Przecież nic się nie stało. Po prostu jakoś za słodko się tam zrobiło. Ty i Ced... - powiedziałam po czym dopowiedziałam ciszej - Riddle i ta Krukonka Margarett czy coś.
Spojrzała się na mnie.
- Znowu po nazwisku - otworzyła szerzej oczy - Zaraz, jesteś o niego zazdrosna?
- Co? Nie! O niego no co ty - powiedziałam- Chodź już na tą kolację
-Wreszcie - uśmiechnęła się i pomogła mi wstać.
Wyszłyśmy z dormitorium szybko. Dla mnie lepiej nie chciałam się na niego natknąć.
Rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Nie było go. Proszę, żeby był w dormitorium.
Gdy wyszłyśmy z pokoju wspólnego zapytałam(sama nie mogłam w to uwierzyć) Carmen:
- A.. no wiesz Riddle to się jej.. no wiesz.. no zapytał czy coś?- powiedziałam po czym zacisnęłam wargi
- Mówiłam! - krzyknęła, ale jak ją uciszyłam powiedziała cicho - Nie spokojnie. Powiedział, że "Przeprasza ją, ale chce zaprosić kogoś innego.." Kogoś specjalnego czy coś.
Zamurowało mnie. Która mogłaby być tą specjalną. Zresztą co mnie to obchodzi on jest nie ważny.
Ruszyłam jeszcze szybciej, przy czym Carmen nie mogła za mną nadążyć.
Weszłam do Wielkiej Sali, rozejrzałam się po stole Ślizgonów. Jak można się domyślić on tam był. A przy nim jakaś Luiza Gryfonka. Popatrzyłam na nich i ruszyłam dalej. Postanowiłam usiąść z Carmen jak najdalej. Jednak nim zdążyłam jej to oznajmić, ona już szła w kierunku stołu Puchonów, spojrzałam na nią zdziwiona. Chwilę potem przywołali mnie z Cedrikiem gestem, ale ja pokręciłam głową i ruszyłam do mojego stołu. Minęłam Riddle'a i tą Luizę i poszłam dalej, obok Carol i Philipa jej chłopaka.
- O witamy księżniczkę - powiedział ze śmiechem - Dawno u nas nie siedziałaś
- Wiesz jakoś nie miałam okazji - odpowiedziałam
- Coś jakaś poddołowana jesteś- powiedziała Carol. - Co się stało?
- Nic, naprawdę - odpowiedziałam.
Dziewczyna popatrzyła na mnie kompletnie nie przekonana i objęła mnie ramieniem. Chyba zrozumiała, że nie chcę by Philip o tym wiedział. Pochyliła się do mojego ucha.
- Chodzi o jakiegoś chłopaka? - szepnęła, prawie nie słyszalnie
- No co ty. Przecież wiadomo, że nie. - uśmiechnęłam się krzywo.
- To dobrze. - westchnęła z ulgą - Najgorzej by było gdyby to był ten Tom. Co prawda przystojny, ale jednak tyle dziewczyn za nim szaleję, że nie miałabyś w ogóle jak z nim porozmawiać.
- No...- zawahałam się- też tak uważam.
- No skoro już wszystko wyjaśnione- powiedział Philip - To możemy już jeść?
- Wiesz, że mogłeś już wcześniej jeść? - powiedziała rozbawiona Carol
- Wiem, ale czekałem na Ciebie- powiedział
- Ojejka słodkie - odpowiedziała i zaczęła jeść
Z około dwie minuty później Ślizgon spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Czemu nie jesz księżniczko? - zapytał z pełną buzią.
- Co.. a tak sorka zapomniałam - i uśmiechnęłam się krzywo. Nie mogli nabrać podejrzeń. Wzięłam jedną bułkę i posmarowałam masłem. Po tej czynności znowu się zamyśliłam. Usłyszałam coś kiedy szłam obok Riddle'a. "Przepraszam, ale chciałem zaprosić kogoś innego". Ach tak.. znowu mowa o tej szczęściarze, która będzie mogła pójść z nim na bal. Zjadłam szybko dwie połówki kanapek i wstałam powoli.
- Co ty robisz? - zapytała Carol
- Już przecież zjadłam- odpowiedziałam- A zresztą jestem straasznie zmęczona.
- Jasne.. zjedz choci... - nie dokończyła bo przerwała jej Helena.
- Carol, ona jest bardzo zmęczona- powiedziała wolno- Daj jej odejść.
- Niech Ci będzie, ale na śniadanie zjesz dwa razy więcej - powiedziała uśmiechnięta.
- No dobra, dobra - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Odwróciłam się i zobaczyłam. Znowu tą dziewczynę siedzącą obok Toma. Tym razem zdawało mi się, że rozmawiają już swobodniej. Nie tak jak Gryfonka ze Ślizgonem tylko jak Ślizgon ze Ślizgonem. Chciałam się ruszyć, ale nogi mi jakby zwiędły. Nie potrafiłam się poruszyć. Musiało to wyglądać dość dziwnie. Ja wlepiająca oczy w Toma. Proszę, żeby Carol tego nie widziała, proszę. No cóż, zdążyłam już przywyknąć do mojego "szczęścia". Za mną co prawda nie stała Carol, ale Carmen. Pochyliła się nade mną ( była trochę wyższa) i powiedziała
- Wiesz, to naprawdę wygląda dość dziwnie. - szepnęła- Chodź już.
Pokiwałam głową i dałam się prowadzić. Nie czułam nic, chyba, że okropne pieczenie gdzieś w środku. Carmen doprowadziła mnie do naszego dormitorium. Posadziła na łóżku. Wiedziałam, że zaraz wygłosi kazanie.
sobota, 19 stycznia 2013
Rozdział 4.
Tak mnie korciło, żeby na niego spojrzeć. W końcu moje oczy same podeszły w górę. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak on wygląda. Jego czarne oczy, wlepione we mnie, włosy tego samego odcienia, gładko ułożone. Riddle jest dość wysoki. W każdym razie przy moich 165 centymetrach jest wysoki. Nie skupiając się na reszcie, mój wzrok przeniósł się ponownie na jego oczy. Starałam się odczytać coś z nich, może coś ważnego. Jednak były nieprzeniknione, nie było możliwości, żeby cokolwiek w nich zobaczyć.
Żeby nie było, że Diggory mi się podoba, spojrzałam kątem oka w stronę Carmen i Cedrika. Moja współlokatorka, była wniebowzięta tym, że tańczy z kimś takim jak on.
No cóż, czyli już nie tańczę z Cedrikiem.
Spojrzałam jeszcze raz na Riddle'a. Nie mogłam zrozumieć czemu on się na mnie patrzy, i to nie żeby jakoś normalnie, tylko tak dziwnie. Chciałam mu nawet zadać pytanie na ten temat, ale zabrakło mi odwagi. Odwróciłam od niego wzrok, i zaczęłam nim błądzić po sali. Nawet nie zauważyłam kiedy przyszła Sprout i zaczęła tańczyć z profesorem Slughornem...Tak ten dzień był dziwny, ale jego dalsza część była jeszcze dziwniejsza. Po kilku minutach profesorzy zakończyli ten taniec.
- Widzimy się jutro na kolejnej lekcji! - powiedział Slughorn
- Nie zapomnijcie chłopcy o tym, że żeby zaprosić dziewczynę został wam niecały tydzień.- wtrąciła Sprout i rzuciła jeszcze, że możemy się rozejść.
Już miałam zapytać Tom'a o co mu chodzi, ale gdy się odwróciłam jego nie było. Musiał już wyjść, z klasy i pójść do pokoju wspólnego. Chwilę potem podeszła do mnie Carmen, tak samo podekscytowana jak rano.
- Ojej. On jest cudowny. - rzuciła
- To dobrze - powiedziałam wychodząc z klasy.
- I wiesz co?- powiedziała
- Co? -
- Zaprosił mnie już na bal- krzyknęła uradowana.
Zatrzymałam się. No właściwie mogłam się tego spodziewać. Carmen zmienia chłopaków jak rękawiczki.
- Jeszcze dziś rano szalałaś za Tomem, a teraz przerzuciłaś się na Cedrika. To nie logiczne- powiedziałam idąc dalej, udając, że w ogóle się nie przejęłam.
- Może i nie jest, ale za to jakie cudowne. A zresztą jak zobaczyłam jak wam się uroczo rozmawia i jak Tom na Ciebie patrzy.. to zrozumiałam, że go nie chcę- powiedziała dumna z siebie.
- Oj przestań. Patrzył na mnie jak na każdego innego-
- Jasne- odpowiedziała. Dobrze wiedziałam, że to był sarkazm.
Weszłyśmy do pokoju wspólnego. Było w nim wiele osób, że ledwo dostrzegłam wolne miejsce. Na moje nieszczęście obok Toma. Miałam wahania, ale stwierdziłam, że nie mam zamiaru stać, więc zajęłam miejsce w fotelu. Nie patrzyłam w jego stronę, starałam się prowadzić rozmowę z Carmen, ale ona powiedziała, że Cedrik jej powiedział, żeby się z nim spotkała. Nie miałam więc wyboru, jak udawać, że kominek jest niesamowicie interesujący. Spojrzałam w jego stronę. Również patrzył w stronę kominka.
- Wiesz...- zaczął- Ja tam nie wiem co w tym kominku widzisz.
- W sumie ja też nie wiem- odpowiedziałam cicho. Przyuważyłam, że się uśmiechnął.
- Więc, patrzysz tam tylko dlatego, by nie patrzeć na mnie tak?- powiedział
- Dlaczego niby miałabym się nie patrzeć w Twoją stronę?- zapytałam poddenerwowana.
- Bo mnie nie lubisz - odpowiedział - Albo się mnie wstydzisz.
- Nie prawda - odpowiedziałam głośno- Właśnie, że Cię lubię.
- Mówisz to tylko dlatego, żeby nie urazić- rzekł- Ale ja Cię przecież nie zmuszam do niczego.
- Nie prawda...- powiedziałam cicho. Było to wypowiedziane takim głosem jakby to była myśl wypowiedziana nie chcący. Tylko czy aby była prawdziwa? Sama nie wiedziałam, jak to ze mną jest. Od rana zaczęłam się dziwnie zachowywać, I to wszystko za sprawą jednego Toma. Nie mogłam skupić się na nauce na SUM- y. Nawet nie mogłam zacząć się uczyć.
Wstałam. Postanowiłam iść już na obiad. Pewnie Cedrik i Carmen tam będą. A ja będę sama. Właściwie... to nie muszę być sama.
- Tom?- powiedziałam cicho
- Tak?-
- Idziesz na obiad?- zapytałam
- Tak- odpowiedział wstając i podążając za mną w stronę Wielkiej Sali.
Żeby nie było, że Diggory mi się podoba, spojrzałam kątem oka w stronę Carmen i Cedrika. Moja współlokatorka, była wniebowzięta tym, że tańczy z kimś takim jak on.
No cóż, czyli już nie tańczę z Cedrikiem.
Spojrzałam jeszcze raz na Riddle'a. Nie mogłam zrozumieć czemu on się na mnie patrzy, i to nie żeby jakoś normalnie, tylko tak dziwnie. Chciałam mu nawet zadać pytanie na ten temat, ale zabrakło mi odwagi. Odwróciłam od niego wzrok, i zaczęłam nim błądzić po sali. Nawet nie zauważyłam kiedy przyszła Sprout i zaczęła tańczyć z profesorem Slughornem...Tak ten dzień był dziwny, ale jego dalsza część była jeszcze dziwniejsza. Po kilku minutach profesorzy zakończyli ten taniec.
- Widzimy się jutro na kolejnej lekcji! - powiedział Slughorn
- Nie zapomnijcie chłopcy o tym, że żeby zaprosić dziewczynę został wam niecały tydzień.- wtrąciła Sprout i rzuciła jeszcze, że możemy się rozejść.
Już miałam zapytać Tom'a o co mu chodzi, ale gdy się odwróciłam jego nie było. Musiał już wyjść, z klasy i pójść do pokoju wspólnego. Chwilę potem podeszła do mnie Carmen, tak samo podekscytowana jak rano.
- Ojej. On jest cudowny. - rzuciła
- To dobrze - powiedziałam wychodząc z klasy.
- I wiesz co?- powiedziała
- Co? -
- Zaprosił mnie już na bal- krzyknęła uradowana.
Zatrzymałam się. No właściwie mogłam się tego spodziewać. Carmen zmienia chłopaków jak rękawiczki.
- Jeszcze dziś rano szalałaś za Tomem, a teraz przerzuciłaś się na Cedrika. To nie logiczne- powiedziałam idąc dalej, udając, że w ogóle się nie przejęłam.
- Może i nie jest, ale za to jakie cudowne. A zresztą jak zobaczyłam jak wam się uroczo rozmawia i jak Tom na Ciebie patrzy.. to zrozumiałam, że go nie chcę- powiedziała dumna z siebie.
- Oj przestań. Patrzył na mnie jak na każdego innego-
- Jasne- odpowiedziała. Dobrze wiedziałam, że to był sarkazm.
Weszłyśmy do pokoju wspólnego. Było w nim wiele osób, że ledwo dostrzegłam wolne miejsce. Na moje nieszczęście obok Toma. Miałam wahania, ale stwierdziłam, że nie mam zamiaru stać, więc zajęłam miejsce w fotelu. Nie patrzyłam w jego stronę, starałam się prowadzić rozmowę z Carmen, ale ona powiedziała, że Cedrik jej powiedział, żeby się z nim spotkała. Nie miałam więc wyboru, jak udawać, że kominek jest niesamowicie interesujący. Spojrzałam w jego stronę. Również patrzył w stronę kominka.
- Wiesz...- zaczął- Ja tam nie wiem co w tym kominku widzisz.
- W sumie ja też nie wiem- odpowiedziałam cicho. Przyuważyłam, że się uśmiechnął.
- Więc, patrzysz tam tylko dlatego, by nie patrzeć na mnie tak?- powiedział
- Dlaczego niby miałabym się nie patrzeć w Twoją stronę?- zapytałam poddenerwowana.
- Bo mnie nie lubisz - odpowiedział - Albo się mnie wstydzisz.
- Nie prawda - odpowiedziałam głośno- Właśnie, że Cię lubię.
- Mówisz to tylko dlatego, żeby nie urazić- rzekł- Ale ja Cię przecież nie zmuszam do niczego.
- Nie prawda...- powiedziałam cicho. Było to wypowiedziane takim głosem jakby to była myśl wypowiedziana nie chcący. Tylko czy aby była prawdziwa? Sama nie wiedziałam, jak to ze mną jest. Od rana zaczęłam się dziwnie zachowywać, I to wszystko za sprawą jednego Toma. Nie mogłam skupić się na nauce na SUM- y. Nawet nie mogłam zacząć się uczyć.
Wstałam. Postanowiłam iść już na obiad. Pewnie Cedrik i Carmen tam będą. A ja będę sama. Właściwie... to nie muszę być sama.
- Tom?- powiedziałam cicho
- Tak?-
- Idziesz na obiad?- zapytałam
- Tak- odpowiedział wstając i podążając za mną w stronę Wielkiej Sali.
Rozdział 3.
Weszłyśmy do jakiejś pustej klasy. To znaczy nie pustej bo byli tu wszyscy Puchoni i większość Ślizgonów w tym Riddle co wywołało u Carmen uśmiech. Zajęłyśmy miejsca przy znajomych Ślizgonach. Czekaliśmy jeszcze chwilę, aż w końcu przyszedł profesor Slughorn.
- No dobrze! Profesor Sprout nie mogła przyjść, więc dziś ja poprowadzę te lekcje. Na sam początek dziewczynki na lewo, chłopcy na prawo- rzekł.
Posłusznie ruszyłam w stronę okien. U Carmen wywołało to drobne problemy, gdyż chciała być jak najbliżej Riddle'a, na całe szczęście profesor jakby ją przesunął w moją stronę.
-Więc! Dobierzmy się w pary. - powiedział, a widząc, że nic się nie dzieje zaczął sam dobierać pary.
Ja widząc, że zmierza w naszym kierunku, pozostawiłam Carmen samą sobie i przesunęłam się trochę dalej.
Profesor zobaczył moją koleżankę i powiedział:
-No to może panna Marsanett tańczy z.... a niech już będzie pan Diggory- po czym wziął Cedrika za rękaw i przesunął w stronę Carmen. Zauważyłam minę dziewczyny i uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że tak bardzo chciała tańczyć z Riddle'm. A właśnie, gdzie nasza gwiazdeczka się podziała, pewni...
- O panna Campbell!- powiedział Slughorn- Jak miło, chyba też Ci kogoś znajdziemy...
Ciekawa byłam co też wymyśli nasz profesor, którego wzrok krążył po sali.
- Tom chodź tu! To jest Twoja partnerka na dzisiejszą lekcje- powiedział wskazując na mnie.
O nie..Jak to możliwe. A w sumie może nie będzie tak źle...
- Wszyscy już mają pary, więc zaczynamy- machnął różdżką i słychać było lekkie dźwięki muzyki.
Riddle chwycił mnie delikatnie w pasie i podniósł moją rękę do góry. Ja wolną rękę położyłam mu na ramieniu. Na prawdę dziwnie się wtedy czułam, na dodatek on jeszcze chciał rozmawiać.
- Witam - powiedział cicho, gdyby nie to, że mam całkiem dobry słuch, to by nie było tego słychać.
- Witaj- może i dziwnie zabrzmiało to z moich ust, ale trzeba było się jakoś zachować.
Wszystkie pary zaczęły kołysać się w rytmie muzyki, ale bądźmy szczerzy Carmen z Diggorym najlepiej to wychodziło. Oczywiście wiadome było to, że gdyby nie Cedrik wcale by tak dobrze nie wychodziło. W tej chwili pomyślałam, że jej zazdroszcze, i fajnie by było, jakby Puchon zaprosił mnie na bal. Dokładnie kilka sekund później Riddle jakby słysząc moje myśli powiedział:
- Podoba Ci się prawda- szepnął równie cicho jak wcześniej
-Co? Że jak?- powiedziałam nieco głośniej
- Tylko proszę nie zaprzeczaj i nie krzycz.- powiedział cicho- Patrzysz się na nich już z dwie minuty.
- To jeszcze nie znaczy, że mi się podoba- powiedziałam i przestałam się odzywać.
- Patrzysz na niego inaczej niż na innych- kontynuował ignorując moje zdanie.
- Wszystkie dziewczyny na niego patrzą, a ty zauważyłeś tylko mnie tak?- powiedziałam
- Jakoś nie specjalnie interesują mnie inne dziewczyny-odpowiedział
Spojrzałam na niego trochę zdziwiona. Czy mam to uznać za komplement? HMM... Chyba się w ogóle nie będę odzywać. Spuściłam wzrok na dół. Mruknęłam coś pod nosem, sama nie wiedziałam co. Chciałam się na niego spojrzeć i przy tym nie napotkać jego wzroku. Zauważyłam, że było to nie możliwe. Patrzył na mnie w dalszym ciągu jakby oczekując odpowiedzi.
- No dobrze! Profesor Sprout nie mogła przyjść, więc dziś ja poprowadzę te lekcje. Na sam początek dziewczynki na lewo, chłopcy na prawo- rzekł.
Posłusznie ruszyłam w stronę okien. U Carmen wywołało to drobne problemy, gdyż chciała być jak najbliżej Riddle'a, na całe szczęście profesor jakby ją przesunął w moją stronę.
-Więc! Dobierzmy się w pary. - powiedział, a widząc, że nic się nie dzieje zaczął sam dobierać pary.
Ja widząc, że zmierza w naszym kierunku, pozostawiłam Carmen samą sobie i przesunęłam się trochę dalej.
Profesor zobaczył moją koleżankę i powiedział:
-No to może panna Marsanett tańczy z.... a niech już będzie pan Diggory- po czym wziął Cedrika za rękaw i przesunął w stronę Carmen. Zauważyłam minę dziewczyny i uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że tak bardzo chciała tańczyć z Riddle'm. A właśnie, gdzie nasza gwiazdeczka się podziała, pewni...
- O panna Campbell!- powiedział Slughorn- Jak miło, chyba też Ci kogoś znajdziemy...
Ciekawa byłam co też wymyśli nasz profesor, którego wzrok krążył po sali.
- Tom chodź tu! To jest Twoja partnerka na dzisiejszą lekcje- powiedział wskazując na mnie.
O nie..Jak to możliwe. A w sumie może nie będzie tak źle...
- Wszyscy już mają pary, więc zaczynamy- machnął różdżką i słychać było lekkie dźwięki muzyki.
Riddle chwycił mnie delikatnie w pasie i podniósł moją rękę do góry. Ja wolną rękę położyłam mu na ramieniu. Na prawdę dziwnie się wtedy czułam, na dodatek on jeszcze chciał rozmawiać.
- Witam - powiedział cicho, gdyby nie to, że mam całkiem dobry słuch, to by nie było tego słychać.
- Witaj- może i dziwnie zabrzmiało to z moich ust, ale trzeba było się jakoś zachować.
Wszystkie pary zaczęły kołysać się w rytmie muzyki, ale bądźmy szczerzy Carmen z Diggorym najlepiej to wychodziło. Oczywiście wiadome było to, że gdyby nie Cedrik wcale by tak dobrze nie wychodziło. W tej chwili pomyślałam, że jej zazdroszcze, i fajnie by było, jakby Puchon zaprosił mnie na bal. Dokładnie kilka sekund później Riddle jakby słysząc moje myśli powiedział:
- Podoba Ci się prawda- szepnął równie cicho jak wcześniej
-Co? Że jak?- powiedziałam nieco głośniej
- Tylko proszę nie zaprzeczaj i nie krzycz.- powiedział cicho- Patrzysz się na nich już z dwie minuty.
- To jeszcze nie znaczy, że mi się podoba- powiedziałam i przestałam się odzywać.
- Patrzysz na niego inaczej niż na innych- kontynuował ignorując moje zdanie.
- Wszystkie dziewczyny na niego patrzą, a ty zauważyłeś tylko mnie tak?- powiedziałam
- Jakoś nie specjalnie interesują mnie inne dziewczyny-odpowiedział
Spojrzałam na niego trochę zdziwiona. Czy mam to uznać za komplement? HMM... Chyba się w ogóle nie będę odzywać. Spuściłam wzrok na dół. Mruknęłam coś pod nosem, sama nie wiedziałam co. Chciałam się na niego spojrzeć i przy tym nie napotkać jego wzroku. Zauważyłam, że było to nie możliwe. Patrzył na mnie w dalszym ciągu jakby oczekując odpowiedzi.
Rozdział 2.
Wstałam szybko, ze świadomością, że dziś jest Sobota. Od razu narzuciło mi się to, że są pierwsze lekcje tańca. Nie no cudownie. Ubrałam się szybko, włożyłam szatę codzienną i rozejrzałam po dormitorium. Była w nim jedna dziewczyna. Imię mi jakoś wypadło z głowy. Na całe szczęście nie odzywała się zbytnio.
- Brooke gdzie idziemy na te lekcje tańca?- zapytała
Ja szukająca różdżki stanęłam nagle wyprostowana. Odwróciłam się w kierunku do dziewczyny. Wysoka, czarnowłosa... To musi być.... Ach tak! To jest Carmen, Hiszpanka.
- Nie wiem. Gdzie są pozostałe dziewczyny?- zapytałam
- Carol poszła na śniadanie, Paula jest w łazience, a Julie i Helena są w pokoju wspólnym- wyrecytowała. Przez chwilę wydawało mi się, że nauczyła się tego na pamięć.
-Aha. A czemu ty nie idziesz na śniadanie?- odpowiedziałam patrząc na Carmen podejrzanym wzrokiem.
-Bo wiesz...- uśmiechnęła się- Czekam na Toma, aż wreszcie wyjdzie z dormitorium męskiego, żeby z nim pogadać b...
- Riddle'a?- przerwałam jej.
-No tak. Przystojny co nie?-
- Tsaa niesamowicie- odpowiedziałam w formie sarkazmu.
- Brooke co ty taka nie miła jesteś?-
- Jesteśmy w Slytherinie jakbyś nie zauważyła- odpowiedziałam milutkim tonem i wyjęłam różdżkę z pod łóżka.
- No tak tylko, że bez ...- znowu nie dałam jej dokończyć.
- O matko! Patrz to R.. znaczy Tom!- krzyknęłam stojąc przy drzwiach.
- Serio!?- krzyknęła głośniej
- Nie. Chodź już na to śniadanie- powiedziałam zadowolona ze swojego czynu.
- No niech Ci będzie.- odrzekła zawiedziona.
Od razu gdy weszłyśmy do pokoju wspólnego, Carmen pisnęła. Nie że tak cicho, tylko dość głośno, co spowodowało spojrzenia niektórych Ślizgonów. Ja też się zdziwiłam co się stało. Spojrzałam jednak na drzwi naszego wspólnego pokoju. Ujrzałam Riddle'a wychodzącego z pokoju. Ach tak... Riddle wszystko jasne. Gdy już chciałam się cofnąć i usiąść, dziewczyna złapała mnie za rękaw i pociągnęła w stronę Riddle'a. Gnała w takim tempie by chodź trochę go dogonić.
- Może trochę wolniej dziewczynki. Jestem pewny, że pan Riddle wam nie ucieknie- uśmiechnął się profesor Slughorn, wracający z Wielkiej Sali.
To zdanie spowodowało, że Riddle się odwrócił i popatrzył na nas. Carmen cała oblała się rumieńcem i machnęła mu ręką na powitanie. Odmachał jej. Wyglądało na to, że chce do nas podejść. Wyrwałam się więc z jej uchwytu i poszłam mijając się z nim. Jeszcze usłyszałam jak Tom mówi do niej czy coś od niego chciała. Szybko zajęłam swoje miejsce w Wielkiej Sali. Kątem oka zauważyłam Carmen i Riddle'a idących w stronę stołu. Carmen zajęła miejsce obok mnie, a Tom na przeciwko Carol czyli gdzieś dalej.
- Jaki on jest szarmancki- mówiła zachwycona Carmen
- Cudownie- odpowiedziałam nie słuchając jej zupełnie.
Mówiła jeszcze coś o nim, ale nie słuchałam już. Byłam zajęta rozmyślaniem... sama nie wiem nad czym. Właściwie to nie myślałam w ogóle, albo myślałam tylko po to by jej nie słuchać.
Dobrą chwilę potem, podszedł do naszego stołu profesor Slughorn i ..:
-Ślizgoni! Wasza pierwsza lekcja odbędzie się z Puchonami w pustej sali na czwartym piętrze.
Od razu przez nasz stół przemknęły okrzyki protestu, bo kto jak kto, ale Ślizgoni musieli już mieć wrodzoną nienawiść do Puchonów. Właściwie to nie wiedziałam dlaczego. Co prawda nikt z mojej rodziny nie był w Hufflepuffie, ale nie miałam nic do tych osób. A nawet był jeden przystojny Puchon. Właściwie to nadal jest. Cedrik Diggory* czy jakoś tak. Z tego co pamiętam jest na moim roku. Szybko zjadłam śniadanie i poszłam razem z Carmen na lekcję tańca
- Brooke gdzie idziemy na te lekcje tańca?- zapytała
Ja szukająca różdżki stanęłam nagle wyprostowana. Odwróciłam się w kierunku do dziewczyny. Wysoka, czarnowłosa... To musi być.... Ach tak! To jest Carmen, Hiszpanka.
- Nie wiem. Gdzie są pozostałe dziewczyny?- zapytałam
- Carol poszła na śniadanie, Paula jest w łazience, a Julie i Helena są w pokoju wspólnym- wyrecytowała. Przez chwilę wydawało mi się, że nauczyła się tego na pamięć.
-Aha. A czemu ty nie idziesz na śniadanie?- odpowiedziałam patrząc na Carmen podejrzanym wzrokiem.
-Bo wiesz...- uśmiechnęła się- Czekam na Toma, aż wreszcie wyjdzie z dormitorium męskiego, żeby z nim pogadać b...
- Riddle'a?- przerwałam jej.
-No tak. Przystojny co nie?-
- Tsaa niesamowicie- odpowiedziałam w formie sarkazmu.
- Brooke co ty taka nie miła jesteś?-
- Jesteśmy w Slytherinie jakbyś nie zauważyła- odpowiedziałam milutkim tonem i wyjęłam różdżkę z pod łóżka.
- No tak tylko, że bez ...- znowu nie dałam jej dokończyć.
- O matko! Patrz to R.. znaczy Tom!- krzyknęłam stojąc przy drzwiach.
- Serio!?- krzyknęła głośniej
- Nie. Chodź już na to śniadanie- powiedziałam zadowolona ze swojego czynu.
- No niech Ci będzie.- odrzekła zawiedziona.
Od razu gdy weszłyśmy do pokoju wspólnego, Carmen pisnęła. Nie że tak cicho, tylko dość głośno, co spowodowało spojrzenia niektórych Ślizgonów. Ja też się zdziwiłam co się stało. Spojrzałam jednak na drzwi naszego wspólnego pokoju. Ujrzałam Riddle'a wychodzącego z pokoju. Ach tak... Riddle wszystko jasne. Gdy już chciałam się cofnąć i usiąść, dziewczyna złapała mnie za rękaw i pociągnęła w stronę Riddle'a. Gnała w takim tempie by chodź trochę go dogonić.
- Może trochę wolniej dziewczynki. Jestem pewny, że pan Riddle wam nie ucieknie- uśmiechnął się profesor Slughorn, wracający z Wielkiej Sali.
To zdanie spowodowało, że Riddle się odwrócił i popatrzył na nas. Carmen cała oblała się rumieńcem i machnęła mu ręką na powitanie. Odmachał jej. Wyglądało na to, że chce do nas podejść. Wyrwałam się więc z jej uchwytu i poszłam mijając się z nim. Jeszcze usłyszałam jak Tom mówi do niej czy coś od niego chciała. Szybko zajęłam swoje miejsce w Wielkiej Sali. Kątem oka zauważyłam Carmen i Riddle'a idących w stronę stołu. Carmen zajęła miejsce obok mnie, a Tom na przeciwko Carol czyli gdzieś dalej.
- Jaki on jest szarmancki- mówiła zachwycona Carmen
- Cudownie- odpowiedziałam nie słuchając jej zupełnie.
Mówiła jeszcze coś o nim, ale nie słuchałam już. Byłam zajęta rozmyślaniem... sama nie wiem nad czym. Właściwie to nie myślałam w ogóle, albo myślałam tylko po to by jej nie słuchać.
Dobrą chwilę potem, podszedł do naszego stołu profesor Slughorn i ..:
-Ślizgoni! Wasza pierwsza lekcja odbędzie się z Puchonami w pustej sali na czwartym piętrze.
Od razu przez nasz stół przemknęły okrzyki protestu, bo kto jak kto, ale Ślizgoni musieli już mieć wrodzoną nienawiść do Puchonów. Właściwie to nie wiedziałam dlaczego. Co prawda nikt z mojej rodziny nie był w Hufflepuffie, ale nie miałam nic do tych osób. A nawet był jeden przystojny Puchon. Właściwie to nadal jest. Cedrik Diggory* czy jakoś tak. Z tego co pamiętam jest na moim roku. Szybko zjadłam śniadanie i poszłam razem z Carmen na lekcję tańca
***
Wytłumaczenie :
* Wiem, że Cedrik doszedł dużoooo później, ale musiałam go uwzględnić, jako jednego z przystojniejszych chłopców :).
środa, 16 stycznia 2013
Rozdział 1.
Piszę jako wymyślona postać :)
I pomyśleć, że jestem tu już piąty rok. Że to pięć lat temu przybyłam tu po raz pierwszy. Pamiętam wszystko dokładnie, z najmniejszymi szczegółami- zresztą takiego dnia się nie zapomina. To był słoneczny dzień w końcu moje urodziny. Siedzieliśmy przy stole w błogiej ciszy- Ja, Michelle, Kate, mama i tata. Michelle szóstoklasistka Hogwartu, Kate piątoklasistka również Hogwartu i ja zwykła jedenastolatka. Ale nagle wszystko się zmienia. Malutka sówka podlatuje do okna i kilka razy w nie puka, wszyscy już wiemy o co chodzi. Ja najszybciej ze wszystkich pobiegłam do okna i wpuściłam ją z moją przesyłką, najlepszym prezentem tego dnia- Listem ze szkoły magii.
Miesiąc później udajemy się na pokątną po wszystkie książki, ja jak zwykle podekscytowana...
Chwila, ktoś mnie oderwał od myśli.
- Brooke co było zadane?- zapytał jakiś niski Ślizgon.
- Nie wiem- odrzekłam i spojrzałam po pokoju wspólnym Slytherinu. Było w nim mało osób w tym ten cały Riddle. Przystojny, ale dziwny. Tyle osób go uwielbia, a on nie zwraca na nich uwagi. Yhm no cóż nie wszyscy są normalni. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że już niedługo będzie kolacja, cudownie, zwłaszcza teraz, gdy nie chce mi się wychodzić tylko siedzieć i czytać, bądź się uczyć.
Leniwie podeszłam do drzwi, otworzyłam je i poszłam do Wielkiej Sali. Zajęłam miejsce przy stole mojego domu i zaczęłam konsumować bułeczki. Spojrzałam w bok, Riddle szedł sam. Usiadł prawie naprzeciwko mnie. Gdy już wszyscy zajęli miejsca dyrektor Dippet stanął na podwyższeniu, zaklaskał kilka razy.
-Moi drodzy uczniowie! Nie długo odbędzie się Bal z okazji święta Halloween. Tańców będą uczyć was nauczyciele waszych domów. Chłopcy mogą oficjalnie od tej chwili prosić dziewczęta na ten bal. Pierwsze lekcje już jutro! A teraz rozejdźcie się- powiedział i doszedł do stołu nauczycieli.
Mhm ekstra, pewnie pójdę sama. Nie mam zamiaru iść z tymi zupełnie nie ogarniętymi dzieciakami. Pocieszeniem było to, że tylko od czwartej klasy mogą wchodzić na ten bal. Wstałam i szybko udałam się do dormitorium. Nikogo w nim jeszcze nie było- zresztą dla mnie lepiej. Szybko położyłam się spać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)