niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 5.

Szliśmy równym krokiem, ale w milczeniu. Wiedziałam, że gdy przechodziliśmy obok kogoś myślała ta osoba"Może oni są razem?" co wydawało się nawet w przypuszczeniach denerwujące. A właściwie to może to nie jest, aż takie denerwujące.. Zaraz co ja robię to przecież jest denerwujące. Sama już się nie rozumiałam. Gdy weszliśmy do Wielkiej Sali od razu złapałam wzrokiem Carmen. Siedziała przy stole Ślizgonów z Cedrikiem. Zdziwiło mnie trochę, że po jednej lekcji tańca już są razem. Ale chwila... oni nie są razem! Po prostu Carmen się w nim zakochała, ale.. z nim tańczy, nie ważne.
- Cześć - powiedziała Carmen i wskazała nam ręką miejsce w którym mamy usiąść.
- Cześć- odpowiedziałam i zajęłam się jedzeniem
- Co tam u ciebie Cedrik?- zapytałam
- Raczej dobrze- odpowiedział uśmiechnięty. - Z kim idziesz na bal?
- Jeszcze z nikim - odpowiedziałam patrząc się w talerz.
- Spokojnie mają jeszcze tydzień - powiedział Cedrik
- Oby - odrzekłam i od tamtej pory przestałam się odzywać.
Od wczoraj jakiś nauczyciel miał zwyczaj mówić, ile chłopcy mają czasu. Dzisiaj to była profesor McGonagall. Oczywiście musieli to mówić, czym przyprawiali mnie o złości. Nie wiadomo czemu, spojrzałam w stronę Toma. Siedział cicho, jakby o czymś myślał. Gdy zauważył, że na niego patrze, uśmiechnął się i powrócił do swoich myśli. Wyglądał wtedy tak uroczo. Chwilę później jakaś Krukonka podeszła do Toma:
- Cześć Tom - uśmiechnęła się- Czy masz już osobę na bal?
- Nie - odpowiedział patrząc na nią.
Nie słuchałam dalej. Poczułam się okropnie, odłożyłam sztućce i wstałam. Popatrzyłam jeszcze na Toma przelotnym wzrokiem i poszłam do pokoju wspólnego a właściwie dormitorium. Położyłam się na łóżku, byłam taka zmęczona, a może to nie było zmęczenie... Wszystko mi jedno. Usnęłam. Gdy się obudziłam był już wieczór. Obudziłam się i zobaczyłam Carmen siedzącą u siebie na łóżku.
- Idziesz na kolację?- zapytała widząc, że otworzyłam oczy.
- Nie - rzuciłam
-Co ci się stało? Wybiegłaś z Wielkiej Sali - powiedziała siadając u mnie na łóżku.
- Nie wybiegłam tylko spokojnie wyszłam - powiedziałam lekko się podnosząc
- Niech Ci będzie - powiedziała - Co spowodowało ten Twój spokojny wybieg?
- Przecież nic się nie stało. Po prostu jakoś za słodko się tam zrobiło. Ty i Ced... - powiedziałam po czym dopowiedziałam ciszej - Riddle i ta Krukonka Margarett czy coś.
Spojrzała się na mnie.
- Znowu po nazwisku - otworzyła szerzej oczy - Zaraz, jesteś o niego zazdrosna?
- Co? Nie! O niego no co ty - powiedziałam- Chodź już na tą kolację
-Wreszcie - uśmiechnęła się i pomogła mi wstać.
Wyszłyśmy z dormitorium szybko. Dla mnie lepiej nie chciałam się na niego natknąć.
Rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Nie było go. Proszę, żeby był w dormitorium.
Gdy wyszłyśmy z pokoju wspólnego zapytałam(sama nie mogłam w to uwierzyć) Carmen:
- A.. no wiesz Riddle to się jej.. no wiesz.. no zapytał czy coś?- powiedziałam po czym zacisnęłam wargi
- Mówiłam! - krzyknęła, ale jak ją uciszyłam powiedziała cicho - Nie spokojnie. Powiedział, że "Przeprasza ją, ale chce zaprosić kogoś innego.." Kogoś specjalnego czy coś.
Zamurowało mnie. Która mogłaby być tą specjalną. Zresztą co mnie to obchodzi on jest nie ważny.
Ruszyłam jeszcze szybciej, przy czym Carmen nie mogła za mną nadążyć.
Weszłam do Wielkiej Sali, rozejrzałam się po stole Ślizgonów. Jak można się domyślić on tam był. A przy nim jakaś Luiza Gryfonka. Popatrzyłam na nich i ruszyłam dalej. Postanowiłam usiąść z Carmen jak najdalej. Jednak nim zdążyłam jej to oznajmić, ona już szła w kierunku stołu Puchonów, spojrzałam na nią zdziwiona. Chwilę potem przywołali mnie z Cedrikiem gestem, ale ja pokręciłam głową i ruszyłam do mojego stołu. Minęłam Riddle'a i tą Luizę i poszłam dalej, obok Carol i Philipa jej chłopaka.
- O witamy księżniczkę - powiedział ze śmiechem - Dawno u nas nie siedziałaś
- Wiesz jakoś nie miałam okazji - odpowiedziałam
- Coś jakaś poddołowana jesteś- powiedziała Carol. - Co się stało?
- Nic, naprawdę - odpowiedziałam.
Dziewczyna popatrzyła na mnie kompletnie nie przekonana i objęła mnie ramieniem. Chyba zrozumiała, że nie chcę by Philip o tym wiedział. Pochyliła się do mojego ucha.
- Chodzi o jakiegoś chłopaka? - szepnęła, prawie nie słyszalnie
- No co ty. Przecież wiadomo, że nie. - uśmiechnęłam się krzywo.
- To dobrze. - westchnęła z ulgą - Najgorzej by było gdyby to był ten Tom. Co prawda przystojny, ale jednak tyle dziewczyn za nim szaleję, że nie miałabyś w ogóle jak z nim porozmawiać.
- No...- zawahałam się- też tak uważam.
- No skoro już wszystko wyjaśnione- powiedział Philip - To możemy już jeść?
- Wiesz, że mogłeś już wcześniej jeść? - powiedziała rozbawiona Carol
- Wiem, ale czekałem na Ciebie- powiedział
- Ojejka słodkie - odpowiedziała i zaczęła jeść
Z około dwie minuty później Ślizgon spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Czemu nie jesz księżniczko? - zapytał z pełną buzią.
- Co.. a tak sorka zapomniałam - i uśmiechnęłam się krzywo. Nie mogli nabrać podejrzeń. Wzięłam jedną bułkę i posmarowałam masłem. Po tej czynności znowu się zamyśliłam. Usłyszałam coś kiedy szłam obok Riddle'a. "Przepraszam, ale chciałem zaprosić kogoś innego". Ach tak.. znowu mowa o tej szczęściarze, która będzie mogła pójść z nim na bal. Zjadłam szybko dwie połówki kanapek i wstałam powoli.
- Co ty robisz? - zapytała Carol
- Już przecież zjadłam- odpowiedziałam- A zresztą jestem straasznie zmęczona.
- Jasne.. zjedz choci... - nie dokończyła bo przerwała jej Helena.
- Carol, ona jest bardzo zmęczona- powiedziała wolno- Daj jej odejść.
- Niech Ci będzie, ale na śniadanie zjesz dwa razy więcej - powiedziała uśmiechnięta.
- No dobra, dobra - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Odwróciłam się i zobaczyłam. Znowu tą dziewczynę siedzącą obok Toma. Tym razem zdawało mi się, że rozmawiają już swobodniej. Nie tak jak Gryfonka ze Ślizgonem tylko jak Ślizgon ze Ślizgonem. Chciałam się ruszyć, ale nogi mi jakby zwiędły. Nie potrafiłam się poruszyć. Musiało to wyglądać dość dziwnie. Ja wlepiająca oczy w Toma. Proszę, żeby Carol tego nie widziała, proszę. No cóż, zdążyłam już przywyknąć do mojego "szczęścia". Za mną co prawda nie stała Carol, ale Carmen. Pochyliła się nade mną ( była trochę wyższa) i powiedziała
- Wiesz, to naprawdę wygląda dość dziwnie. - szepnęła- Chodź już.
Pokiwałam głową i dałam się prowadzić. Nie czułam nic, chyba, że okropne pieczenie gdzieś w środku. Carmen doprowadziła mnie do naszego dormitorium. Posadziła na łóżku. Wiedziałam, że zaraz wygłosi kazanie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz