sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 10.

- Naprawdę, jesteś dzisiaj wyjątkowo przerażająca - szepnął Tom
- Tak, wiem, ale to raczej normalne - powiedziałam.
- No właśnie w tym problem, że nie - rzucił  chłopak.
- No nawet jeśli to co w tym złego, że mam trochę dobroci w stosunku do ludzi? - zapytałam patrząc na niego.
- Jakoś, tak no wiesz, nie jesteś taka na codzień - powiedział po czym dodał - I to jest trochę dziwne.
- Aha, no to rzeczywiście miło, że jak już się staram być miła, nawet dla Luizy to jest źle, a jak jestem wredna na około dla wszystkich, to jest fajnie prawda? Oczywiście wiem, wiem jesteśmy Ślizgonami, co w ogóle nie zmienia postaci rzeczy, Chyba o to chodzi, żeby każdy się lubił, nawet my z Gryfonami. - powiedziałam podnosząc głos po czym dodałam ciszej - Ale ty już chyba masz dużo takich relacji z Gryfonami.
- Mogłabyś przestać? - zapytał Tom - To jest naprawdę denerwujące, zwłaszcza, że ona mi się ani trochę nie podoba. Wiesz może czemu nie poruszałem wczorajszego tematu? Myślałem, że już jest wszystko wyjaśnione, że wiesz już to co tak bardzo chcesz wiedzieć. Ale ty nie! Oczywiście, zawsze się upierasz przy swoim. Niby dobra cecha, ale w takim wypadku jest tylko zbędna.
- Nie Tom. Ja Ci tylko mówię to co zgadza się z rzeczywistością. Chyba jak zresztą zwykle, nie możesz pojąć tego, że nie umiesz ukrywać swoich uczuć! Wiesz co by sprawiło, że przestałabym się o to pytać? To, że bym wiedziała kim ta dziewczyna jest! Nie jestem w stanie uwierzyć w twoje zdanie o Luizie. Nie potrafię mieć pewności, że to naprawdę o nią nie chodzi. Dlaczego nie jesteś w stanie tego powiedzieć? To nie jest takie trudne...
- No to może panienka Campbell powie nam o zastosowaniu zaklęcia 'Fera Verto' ? - zapytała spokojnym głosem profesor McGonagall.
- Służy do zamiany... zwierzaka w puchar...na wodę- powiedziałam lekko się jąkając.
- Dobrze - powiedziała - Ale następnym razem proszę mnie słuchać, a nie pogrążać się w rozmowie.
Mruknęłam coś po cichu, na znak zgody. Przez dalszy ciąg lekcji, milczałam. Ani razu nie spojrzałam w stronę Toma, nie mogłam. Specjalnie pisałam w notesiku wszystko (lub większość) tego co mówiła profesor. Gdy wyszliśmy już z klasy Transmutacji, Tom podszedł do mnie, czym mnie zatrzymał.
- Tak to nie jest trudne. Skoro naprawdę Ci tak na tym zależy nie mam nic przeciwko temu byś to wiedziała. Ta dziewczyna to..- nie dokończył bo mu przerwałam.
- Ćsii - syknęłam i pociągnęłam w stronę ściany - Spójrz Cedrik z tą Puchonką.. Zaraz.. czy... co ona robi.
Nie mogłam w to uwierzyć. Niby zwyczajnie sobie rozmawiają Cedrik chce odejść, ale dziewczyna go zatrzymuje i.. całuje... Dla mnie to było jasne, ale dla Carmen, która akurat teraz przechodzi spokojnie do klasy jest to jednoznaczne.
- WIEDZIAŁAM! - krzyknęła Carmen podchodząc i patrząc prosto w jego oczy - WIEDZIAŁAM!OCZYWIŚCIE MOGŁAM SIĘ TEGO DOMYŚLEĆ! ALE JA JAK ZWYKLE JESTEM GŁUPIĄ NAIWNĄ DZIEWCZYNKĄ KTÓRA NIE MOŻE POJĄĆ TEGO JAKIE JEST ŻYCIE!!!
Spojrzałam z przerażeniem na Toma, on patrzył na tą scenę z kompletnym brakiem emocji. Jakby stało się coś kompletnie normalnego.
- BROOKE! - krzyknęła widząc mnie - JAK TO BYŁO?
- No...bo.. wiesz... - zaczęłam się jąkać po czym wzięłam się w garść i dodałam - To  nie jest jego wina.
- JAK TO NIE! PRZECIEŻ NIE JESTEM ŚLEPA! - krzyczała w dalszym ciągu.
- Nie krzycz na mnie - powiedziałam oschle - Mówię, Ci tyle: Rozmawiali NORMALNIE, po czym Cedrik chciał odejść, ale ONA go przyciągnęła do siebie i pocałowała.
- NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ!- krzyknęła jakby w ogóle mnie nie słuchała - TY TEŻ MNIE OSZUKUJESZ!? CUDOWNIE, ŻEGNAM WAS.
- Carmen - szepnął Cedrik.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy, nagle ja już nie mogąc powstrzymać swoich emocji ruszyłam w kierunku Elizabeth z różdżką.
- Jak ty śmiałaś! - powiedziałam trzymając przy niej różdżkę.- Jak to jest możliwe, że jesteś Puchonką!
- A jak to możliwe, że ona jest Ślizgonką - prychnęła - Skoro nawet nic mi za to nie zrobiła.
- Może ona nie - powiedziałam - Za to ja uczynię to chętnie.
- Hahaha - prychnęła - Że niby ty? Kolejna Ślizgonka ze zwykłego fartu. Jeszcze tego nie pojęłaś? Nie jesteś ani sprytna, ani odważna ani nic. Założę się, że wcale nie masz żadnego czarodzieja w rodzinie.
- Ty głupia, parszywa ropucho!! - powiedziałam - Mam więcej czystej krwi w sobie jednej niż ty w całym swoim pokoleniu!!
- Nie możliwe, żeby Ślizgonka była taka zabawna - powiedziała z głupkowatym uśmiechem.
Postanowiłam zakończyć rozmowę. Zobaczyłam, że chłopcy stoją w lekkim osłupieniu. Już miałam się wycofać, zgarnąć Toma i iść do klasy Eliksirów, gdy powiedziała:
- Ach tak i prawie bym zapomniała, idę z Tomem na bal. Wiesz co on Cię tak serio to w ogóle nie lubi, wiesz w każdym razie tak mi powiedział.
Nogi się trochę pode mną ugięły. Jednak nie dawałam po sobie poznać, że cokolwiek mnie to wzruszyło, bądź nawet, że się tym przejęłam. Odwróciłam się i spojrzałam na nią. Nie miałam zamiaru się jej odgryźć. I tak zaraz by powiedziała coś o Tomie. Po prostu postanowiłam trochę ją podrasować. Uśmiechnęłam się podle.
- Densaugeo - powiedziałam celując w nią różdżką. Nagle jej przednie zęby zmieniły się w niesamowicie wielkie. - No proszę nie widać różnicy.
- Jak mogłaś mi to zrobić teraz, Ci coś powiem... - nie dokończyła bo jej przerwałam.
- Chryste czy ty się możesz zamknąć? - powiedziałam po czym jeszcze raz wycelowałam różdżką i w skupieniu powiedziałam - Silencio
Spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Jak miło znowu czuć błogą ciszę - powiedziałam i uśmiechnęłam się okropnie - Wizyta u pani Pomfrey ci się przyda.
Nagle zadzwonił dzwonek. Ponownie uśmiechnęłam się wrednie.
- Proszę, akurat musisz iść na co my tam mamy... Ach tak Eliksiry. Powodzenia - powiedziałam i pociągnęłam Toma z Cedrikiem za sobą w kierunku lochów.
- Bardzo dobrze zrobiłaś - powiedział cicho Cedrik - Należało jej się.
- Wiesz, dobrze, że się opanowałam. Bo zamiast Silencio po głowie chodziła mi Drętwota, Crucio czy coś. Jednak jestem spokojnym człowiekiem więc wiesz. - uśmiechnęłam się.
Staliśmy pod klasą Eliksirów. Drzwi były zamknięte, a na korytarzyku stało kilkoro ( w tym Carmen ) Ślizgonów i większość Puchonów. W tym Elizabeth. Stała nie odzywając się. W sumie nie miała wyboru. Sprawiało mi to ogromną radość. Wreszcie poczułam się jak Ślizgonka. Okrutna i bezlitosna. No dobra, gdybym była okrutna to ona już dawno leżała by u pani Pomfrey. W pewnym momencie przypomniało mi się to, o czym rozmawiałam z Tomem.
- To która to jest dziewczyna? - zapytałam szepcząc mu do ucha - Miejmy nadzieje, że nie Elizabeth.
Tom popatrzył na mnie trochę zdziwiony, tym, że jeszcze o tym pamiętam. Uśmiechnął się tajemniczo. Schylił się trochę do mnie patrząc mi prosto w oczy.
- Więc ta dziewczyna to... ty - szepnął.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz